czwartek, 27 marca 2014

Krym, jaki pamiętam

Putin zrobił swoje. 

Odniósł zwycięstwo. Nie oparte jedynie na sile dyplomacji, co byłoby majstersztykiem, niemniej wcześniej długo jednak urabiane niemilitarnymi metodami.


Myślę, że ostatnie działania były dawno już planowane, a przez wydarzenia i rozwój wypadków na Majdanie – inspirowane. A kto wie, czy ten Majdan nie był swojego rodzaju prowokacją.
Pisałem o tym już wcześniej.

Krym w Rosji już pozostanie. A może i jeszcze Federacja coś zgarnie dla siebie. Imperialna choroba Putina trwa.

Kilka lat temu miałem okazję być na Krymie. Krymie, który zdecydowanie bardziej był rosyjską enklawą niż ukraińską prowincją, pograniczem. Język rosyjski był absolutnie dominujący, starsi ludzie na hrywny mówili ruble, uroda tubylcza – dalekowschodnia.

Przeczucie mi mówiło, że tak to nie może postać. Że kiedyś coś pęknie. Że tam będzie Rosja. Choć wierzyłem, że nowe granice przyjdą w innych okolicznościach.

Niżej garść wspomnień z czasów ukraińsko-krymskich

 

Z pierwszej i najprawdopodobniej – jedynej mojej podróży na Krym. W 2007 r., gdy po raz pierwszy w życiu wybrałem się z moim przyjacielem na Ukrainę, zajechaliśmy od ręki na Krym. Taka męska przygoda być miała. I była.

Po kilkudniowym pobycie we Lwowie pojechaliśmy na południe. 25 godzin w pociągu relacji Lwów-Symferopol było wspaniałą okazją, by wejść w lud.

Podróżowaliśmy wówczas średnią klasą ukraińskich kolei, tzn. w czteroosobowych przedziałach sypialnych. W późniejszych latach zeszliśmy poziom niżej – przedziały wieloosobowe.
Jechaliśmy z ukraińskim małżeństwem, Wiera i bodajże Sasza. Pracowali na kolei. Wiera była sprzątaczka. Jechali na upragniony i wyczekany odpoczynek. W ich życiu ostatni w tym standarcie, tej klasy. Krymskiej klasy.

Byli to bardzo ciepli i wylewni ludzie. Patrzyli z umiarkowanym optymizmem w przyszłość. Ukraina była tuż po pomarańczowej rewolucji, ludzie liczyli na zmiany. Na cud gospodarczy, polityczny, historyczny.

Na Ukrainie często spogląda się na Polskę jako na przykład i dowód. Na przykład do naśladowania i na dowód, że może się udać – wyjść ze wschodniej strefy wpływów, wzbogacić się, politycznie, coś znaczyć. Unia Europejska, NATO, przekonanie o naszej zamożności – to robi tam wrażenie.
I tak Wiera i Sasza słuchali, jak u nas się żyje, licząc, że i u nich będzie podobnie.
Urzekli mnie ci ludzie. Pamiętam, ugościli nas kolacją.
Chleb. Ser żółty. Oliwki i wódka.
Niczego nie żałowali, wpychali hojnie. Później, jak skalkulowaliśmy, że ser jest droższy niż u nas, a pensje, znacznie niższe, było nam wstyd, tym bardziej, że nie ukrywali, że są raczej niezamożni.

W tzw. międzyczasie opowiadaliśmy im o Polsce, o UE. Z pewnością alkohol nasze opowieści wyolbrzymiał. A oni słuchali.

Pociąg jechał przez pustkowia. Mijaliśmy pomniki armii czerwonej i nieczynne kołchozy. Gdzieś przez okna widziałem dzieci maszerujące odświętnie ubrane na pierwszy dzień szkoły.
Przemykały niebieskie domki.
W nocy zaś, na stacjach, wyłaniali się ludzie, tubylcy z danych wsi, sprzedający podrożonym to, co mogli sprzedać – kotlety, jabłka, potrawy.

Gdy dojeżdżaliśmy na Krym, do przedziału wszedł ktoś ze słoikiem czegoś. Maciek uradowany myślał, że zakupi borówki... W słoiku była ikra. Szczęśliwie, obszedł się smakiem.

Z naszymi współpasażerami rozstaliśmy się w Symferopolu. Dobrze nam życzyli. Dobrzy ludzie. 

Symferopol to typowe wschodnie miasto.
Zgiełk okrutny, na ulicy raczej walka i przepychanka, niż ruch. Masa starych trolejbusów, ład, zaporożców, innych cuda i wianków. Nad miastem czerwona gwiazda. 

Mnie coś w tym pociągu złapało. W pierwszej napotkanej aptece u zakupiłem jakieś medykamenty. M.in. zachodni otrivin cyrylicą pisany i wschodni środek na zapalenia gardła. Tabletka wyglądała jak połączenie niegdysiejszego biseptolu i jakiejś tabletki dla konia. Taka duża i wcale niesmaczna.

Z Symferopola pojechaliśmy do Jałty. Dodam, że targaliśmy za sobą namiot, co by się rozłożyć na łonie dzikiej przyrody Krymu.

Tej przyrody za wiele nie było. Paliatka budziła raczej politowanie wśród tubylców, tak, jak pytanie, gdzie można ją postawić.

Jałta to miasto z betonu. Paliatki nie rozbiliśmy. Znaleźliśmy za to niedrogą kwatirę. Dziewczyna na dworcu zaoferowała nam pokój w mieszkaniu swojego brata. Pokazała co i jak, zostawiła klucze, wyjaśniła wszystko i cześć. Byliśmy zadowoleni, poszliśmy zwiedzać miasto. Wieczorem, kiedy wróciliśmy i majstrowaliśmy kluczami przy zamku, niespodziewanie w drzwiach stanął wielki facet w koszulce i bokserkach, zaskoczony, podobnie, jak my.

Okazało się, że siostra nie powiedziała mu, że wynajęła nam u niego pokój. Nasz gospodarz – Jura – przyjął nas średnio ochoczo. Zapytał, gdzie siostra jest i poszedł grać z kumplami w kości. W międzyczasie, słysząc język polski dopytał, z której części Ukrainy jesteśmy. Jako Rosjanin nie znał ukraińskiej mowy, nawet pewnie nie za wiele jej słyszał. To nie był odosobniony przypadek.

Ten wieczór spędziliśmy w pokoju. W nadziei, że panowie od kości nie zechcą zagrać o to, który pierwszy wybije Polakom zęby. Na kolację zjedliśmy chleb. Puszka mięsna zakupiona na Krymie bogata była w kopyta, tłuszcz i mrówki. Właściwego produktu – mięsa - próżno było szukać. 

Jałta, choć wystawna, jakoś nie zrobiła na nas znaczenia. Chyba spodziewaliśmy się czegoś innego. Poza tym mentalność ludzka nas zaskoczyła. Ludzie byli mniej przyjaźni niż we Lwowie. Mniej zrozumiali dla nas. Niektórzy, wręcz oschli. Wizualnie - bardziej wydekerowani. Odrobinę kiczowaci. Dostrzegaliśmy ten wschodni przepych. Zdecydowana większość ludzi - rosyjskojęzyczna. I rosyjskomentalna. 

Wrażenie w Jałcie robił wspaniały pomnik towarzysza Lenina. Wyprostowana postać w płaszczu, kroczyła ku morzu po podświetlonym placu. Na tym samym placu, wieczorami, starsi i młodsi ludzie tańczyli. 

Z Jałty uciekliśmy do Sudaku. Turystyczna miejscowość. Morze. Góry. Plaża. Odetchnęliśmy od zgiełku miasta i cieszyliśmy się krymską przyrodą.

Maciek miał wówczas ze mnie trochę śmiechu. Gdzieś, jakoś coś zrobiłem sobie w stopę i kulałem, zwłaszcza gdy wychodziłem z morskiej wody na kamieniste plaże, jak jakiś nimf koślawy. Bolało strasznie, kuśtykałem bardzo. Musiało wyglądać to komicznie. 

Poza tym nie lubię ryb. A na plażach krymskich nie brakuje przechadzających się panów sprzedających suszone rybki, takie przebite przez oczko, na kijku prezentowane.

I tak, gdy ktoś zawoływał riba, riba, Maciek się podnosił i wskazywał na mnie. A ja otwierałem przymrużone oczko, spoglądałem na wiszące i dyndające nade mną rybki w szeregu i musiałem się tłumaczyć, że jednak nie.

Pamiętam, że rozbawiła mnie skrupulatność pana kierowcy jednej z maszrutek którą podróżowaliśmy po Krymie. Za przejazd takim cudem trzeba było zapłacić parę hrywien. Ludzie się tłoczyli wszystkimi drzwiami i płacili. Jednak nie wszyscy, niektórzy próbowali przycwaniakować. Czujne jednak oko kierowcy liczyło wsiadających pasażerów. W razie nieprawidłowości pan zatrzymywał się pośrodku niczego i donośnym głosem oznajmiał, że ktoś mi nie zapłacił. 

Po chwili skruszone łapki podawały hrywny do przodu pojazdu i ruszaliśmy dalej w drogę. 

W Sudaku dominował język rosyjski. Jednak ludzie jakby bardziej otwarci byli. Może wakacyjnie wyluzowani? Nam ten luz się udzielił. I rzeczywiście odpoczęliśmy.

Wracaliśmy na Ukrainę tym samym dwudziestopięciogodzinnym pociągiem, którym wcześniej przybyliśmy. Podczas oczekiwania na dworcu na odjazd zaskoczył nas marsz. Marsz z głośników puszczany. Ktoś nam wyjaśnił, że tak wita się rosyjskie pociągi... 

W drodze powrotnej nie spotkaliśmy ani Wiery, ani Saszy. Ani nikogo do nich podobnego. Podróżowali z nami za to wyjątkowo buńczuczni Polacy z Warszawy. Prowadnikom proponowali łapówki, panie z warsu obrażali, panoszyli się, jak po swoim i przekonywali, że za pieniądze załatwią tam wszystko. Nieco poczuliśmy już tę naszą polskość niefajną. 

We Lwowie zabawiliśmy jeszcze moment. Do Polski wracaliśmy z dworca Styrskiego. Nasz autobus do Przemyśla nie przyjechał. Dopiero późnym wieczorem wyjechaliśmy kursem następnym. Autokar pełen był ukraińskich przemytników, którzy w drodze do granicy chowali, gdzie się dało typową dla obszaru kontrabandę. Ukraińscy celnicy niczego nie znaleźli i nic nie widzieli, a nasi, węsząc pismo nosem, zabierali się do długotrwałej i uciążliwej kontroli pojazdu. 

Nieco dzięki przytomności umysłu dogadaliśmy się z nimi, że wyciągną nas pod pretekstem kontroli obywateli Unii Europejskiej. Tak tez zrobili. My i kilka osób zostaliśmy ekspresowo przeprawieni przez przejście graniczne i pozostawieni sami po polskiej stronie. O trzeciej nad ranem...

I tak zakończyła się pierwsza (i nie ostatnia - o nich później, kiedyś...) ukraińska przygoda. Czy są szanse na kolejne? Czy tam pojadę? Z pewnością już nie na Krym, jaki pamiętam. 




Krym, jaki pamiętam








Łukasz Orzechowski

środa, 19 marca 2014

Kwestia czasu

Halogramy. Lista Hop Bęc. A może Lista Trzydzieści Ton.

Tak, jak to mgliste, jest i dla mnie mityczne. Każdy z tych programów przywołuje wspominania z dawnych lat. Wspomnienia muzyczne, choć nie tylko. Dźwięki mają tę moc, ładunek, który znacznie więcej niesie, niż by się zdawać mogło. 
Muzykę lepiej się pamięta, niż czas. Taki mentalny kalendarz.
Niżej dwanaście utworów ważnych. Ważnych, bo były, bo się je pamięta, bo działo się lub nie działo. Dwanaście sentymentalnych, subiektywnych symboli.

I Kim był Bob?

Lata 90-te. Wieczór. Jedynka lub dwójka TVP. Charakterystyczna czołówka serialu. I psychika na całe życie ukształtowana.
To było Twin Peaks. Miasteczko Twin Peaks. Do dziś mam ciary, gdy słyszę ten motyw. W liceum wróciłem do Lyncha, by zmierzyć się z nim, świadomie przeżyć jego światy. Czy się udało? Nie bardzo. Wspomnienia zostały... I zagadka pozostała do dziś.


Kto zabił Laurę Palmer? 




II Dom Handlowy Central

Kiedyś już o tym pisałem. W Łodzi, przy al. Mickiewicza od lat 70-tych stoi Dom Handlowy Central. Kiedyś, chluba konsumencka Łodzi. Dziś, działa, bo działa. Bez szału. W latach 90-tych dość często korzystałem z Mamą z przystanku, który był ulokowany nieopodal niego. W tle z głośników umieszczonych na nim prawie zawsze płynął Jean Michel Jarre i jego Oxygene. Było w tych dźwiękach coś przejmującego. Coś, co dobrze pamiętam, co też stało się dla mnie metaforą lat 90-tych. Nie wiem, czy słusznie.


Tak je jednak pamiętam.




III Po ile ta ryba?

Cholera wie, o czym ta piosenka była. Cholera wie też, jak człowiek durnie wyglądać musiał, kiedy myślał, że tańczy, raczej nie tańcząc we właściwym tego słowa znaczeniu. Jednak, co jak co, dyskoteki kolonijno-obozowe w podskokach zaliczane były.

Z rybką w głośniku.




IV Cudowne lata

Serial chyba każdy zna. TVP 2. Kevin Arnold i jego perypetie. Mit ameryki w tle, choć w dzieciństwie jak go oglądałem, ten mit nie do końca czytelny.
Z serialem kojarzy się Joe Cocker i jego With A Little Help From My Friends. Słyszałem po latach w oryginale - klasa – pierwszy wielki mój koncert. Inwazja Mocy RMF FM i Joe Cocker w Łodzi. Parę lat później na jubileuszowym przystanku Woodstock, koncert, także jubileuszowy, rozpoczął się od brawurowego wykonania tego utworu. Rozejrzałam się wokół. Uśmiechy, łzy, radość, wzruszenie. 

Pięknie, pęknie, pięknie.




V Chcę uwierzyć

Tak, oglądałem seriale, przyznaję się. Kolejny z kultowych obrazów. Kosmici, legendy i rudowłosa Scully. Do tego zapatrzony w gwiazdy Mulder. To coś więcej niż historia. Raczej opowieść o wierze, świecie, jakim nie znamy, fascynacji tym, co robią. Oraz fascynacji sobą.


Kto spokojnie może wieczorem przejść przez mieszkanie przy głównym motywie, niech wyłączy odtwarzacz, bo się cykam ;)




VI Buźka!

Przychodził taki czas. Sobota, wieczór. Była taka lista. Jedyna w swoim rodzaju. W Radiu Łódź prowadził ją Adam Kołaciński. Zasiadali słuchacze. Zasiadał redaktor. W tle piosenek (rockowych i nie tylko) listy. Masa listów papierowych, szeleszczących, nadsyłanych przez wierne grono słuchaczy. Grono, które się znało, integrowało. Myślę, że tematyka listów, rozmowy na antenie, pomogły niejednej osobie przejść ten trudny czas. Czas burzy i naporu. Dziś jeszcze zdarzy się spotkać kogoś, kto z uśmiechem reaguje na hasło listoman. 

Każda audycja kończyła się pieśnią syna niebieskiego nieba, a Adam Kołaciński rzucał na pożegnanie „buźka”



VII Mistyka

To dziwne, ale są utwory, które coś otwierają, uwalniają pewien typ energii. Zupełnie innej. Razu pewnego wpół krwi Rosjanka pokazała mi utwór, pokazała mi świat, którego nie znałam, trochę mityczny, trochę mistyczny. Z pewnością upraszczam. Z pewnością, nie o tylko muzykę chodziło. Z pewnością...

Jednak na pewno, ten czas, ten klimat przychodzi w tymi dźwiękami:






VIII Sic

Krótko i na temat.

Kasia.





IX 27

Banał. Light my fire? Czy pisać o tym, że utwór rewolucyjny? Czy, może, że stymulował wolność, że z filmem Olivera Stona był jak narkotyk. 
Jeden z utworów, od których może nie wszystko, ale wiele się zaczęło. 
Pax max!




X Simon

Piosenka sentymentalna. Wiele wspomnień, ciepła i uśmiechu. Trochę symbol.

Jeśli ktoś miałby napisać utwór, który możliwie wszystko mógłby streścić i podsumować, a przy tym powiedzieć, jak żyć, to byłby ten utwór.






XI Proste słowa

Prostota jest piękna. Nie prostactwo.

Prostota nie komplikuje. Wręcz przeciwnie. Wyjaśnia, odtaja, zbliża, przybliża. Tekst ciepły. Zwyczajny. Uczy pokory. Daje prostą, najprostszą odwagę. Za to wymaga tej najtrudniejszej. 

Ot, taki oksymoron. Prosty




XII Kwestia czasu

Dopiero na koncercie DM dotarło do mnie, czym DM jest. Dla wielu zgromadzonych w Atlas Arenie w Łodzi dźwięki z głośników były bardzo szczególne, słowa święte, wspomnienia – najważniejsze. Dla mnie to był może nie przełom, ale rodzaj, hmm, rozpoczęcia kolejnego etapu. 

Czy zakończenia.





Kwestia czasu











Łukasz Orzechowski

wtorek, 11 marca 2014

Kierunek e-książka. Nauka i relaks. Podsumowanie

Trzecia edycja Dnia Książki Elektronicznej w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego już za nami, a tym samym konferencja Kierunek e-książka. Nauka i relaks – przeszła do historii.

Możemy odetchnąć z ulgą. Wszystko wyszło tak, jak wyjść powinno. Zarówno ja, jak i świetna ekipa z Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego, możemy być zadowoleni. 

Okazuje się, że wciąż jest o czym rozmawiać. Wątków dotyczących e-książki nie brakuje. W tym roku kontynuowaliśmy rozważania inspirowane pytaniami, które padały w latach wcześniejszych. Tym razem wyszliśmy od nauki, podążając jednak w stronę relaksu.

W poprzednich latach konkluzją każdego spotkań było stwierdzenie, że nośnik jest kwestią drugorzędną. Najistotniejsze, by czytać. Potwierdzamy :) W tym roku możemy dodać, że e-czytanie ulega dynamicznym zmianom. Dotychczasowe trendy pokazują, że czas naśladownictwa książki papierowej powoli się kończy. Obecnie zachodzą zmiany, które prowadzą nas – czytelników, wydawców i bibliotekarzy – do zupełnie nowej jakości, nowego standardu, a przede wszystkim – nowego sposobu myślenia o e-książce. Wątków do dyskusji na zaś nie zabraknie.

Za rok, o tej porze, najpewniej to się potwierdzi. 

A tymczasem niżej obszerna relacja z tegorocznego spotkania:


Panel dyskusyjny otworzył Marcin Kapczyński, który opowiadał o indeksie cytowań książek w systemie Web of Science. To wiedza bezcenna dla naukowców, gdyż zaprezentowane narzędzia pozwalają na śledzenie poczytności ich prac. Dalej rozważania prowadził Tomasz Ganicz, prezes Stowarzyszenia Wikimedia Polska, który opowiedział o mechanizmach generowania e-booków z Wikibooks i Wikipedii. Pokazał także wydrukowaną książkę na podstawie materiałów z tych źródeł. Przybliżył filozofię funkcjonowania produktów z rodziny Wiki, opowiedział o wolnych licencjach. To był inspirujący głos w dyskusji.

Hanna Milewska z fundacji Festina Lente pokazała nam elektroniczne książki dla dzieci. Ich poziom estetyczny, atrakcyjna szata graficzna, narzędzia służące do nauki czytania przez zabawę czy wreszcie głoś Piotra Fronczewskiego, który czytał bajki dla dzieci – robiły duże wrażenie. Do obejrzenia na platformie www.iczytam.pl.

Pierwszą część spotkania zakończyły… warsztaty relaksacyjne, przeprowadzone przez Gabrielę Matczak i Annę Gruszczyńską z Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego.

Drugą część konferencji otworzył Radosław Uliszak, geograf, prywatnie – pasjonat Indii, entuzjasta e-czytników, autor bloga www.cyfranek.booklikes.com/blog. Podzielił się z nami refleksjami na temat urządzeń do czytania, zwrócił uwagę na istotne parametry techniczne, zaprezentował najpopularniejsze marki. Byliśmy pod wrażeniem pasji naszego prelegenta.

W poprzednich latach bardzo wiele osób pytało o estetykę e-książki, toteż w tym roku postanowiliśmy zaprosić specjalistów z tej dziedziny. Mikołaj Topicha-Dolny z firmy www.elib.pl oraz Karolina Kaiser – założycielka platformy www.prasosfera.pl wskazali na problemy, które stoją przed twórcami e-booków. Mikołaj Topicha-Dolny rozpoczynając swoje wystąpienie zaznaczył, że nie jest dobrze. Technologia nie oferuje jeszcze dostatecznych rozwiązań, by we właściwy sposób wyświetlić ładnie zaprojektowaną książkę na e-czytniku. Poza tym wyraził w wątpliwość, czy książka elektroniczna musi naśladować papierowy pierwowzór. Postęp technologiczny daje nadzieję na poprawę i rozwój. Może w perspektywie trzech lat doczekamy się czytnika, który stanie na wysokości zadania i odkryje przed nami piękno e-książki. Tymczasem Karolina Kaiser opowiedziała, jak na ten moment zaprojektować poprawną e-książkę.

Nasze spotkanie zamknął Adam Radoń, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier, który pokazał nam elektroniczny świat komiksu. Poznaliśmy twórców, formy e-komiksu oraz narzędzia do rysowania własnych opowieści.



Zapis dźwiękowy ze spotkania dostępny w Repozytorium Uniwersytetu Łódzkiego.

Tu słowo o II edycji konferencji.  



poniedziałek, 10 marca 2014

Polska Pany

Między wschodem a zachodem leży Polska.
Mieszanka dwóch żywiołów. Dwóch racji. Nie nacji.

Przed germańskim najeźdźcą chroniła nas słowiańska zajadłość, solidarność i wspólnota,
a przed ruską nawałą germańska organizacja, zmysł i spryt.
Gdy sąsiedzi słabli, panowaliśmy my. Częściej jednak oni byli górą.


Zastanawia mnie, co teraz, gdy okazuje się, że na wschodzie bez zmian. Delikatnie przypomniała o tym olimpiada w Soczi. Dosadniej przekonywał Majdan. Kropkę nad i postawił zaś Krym.

Do niedawna obsesją prawej strony politycznej była Rosja
Szabla ostrzona pobrzękiwała, w słońcu lśniła, a Rosja się bała.

Kurs układania się ze wschodnim sąsiadem był potępiany.
Ceny gazu krytykowane.
Stanowisko wobec polityki wschodniej wyśmiewane.

Bo za mało stanowcze i zdecydowane. Za słabe. 
Wszak, z Moskalem inaczej się nie da, jak za pysk go brać i lać.

Teraz jednak, gdy sytuacja wymaga 

a – konkretów; 
b – działania; 
c – poświęcenia 

obsesja jakby mniejsza. I głosy cichsze. Ukraina - Ukrainą, jednak nie ma co drażnić lwa i na głowę ściągać sobie wschodniego „sąsiada”. Do tego gospodarka (eksport). I gaz (import). Krym stracony. Może reszta pozostanie. Ważne, aby Polska cała była zachowana.

Wydaje się, że szabelka przerdzewiała, a język ścierpł. 
Prawicowa retoryka wschodnia zawiodła. Padła.

Czy zatem inna wytrzymuje próbę? Paktowanie z Rosją to jak oswajanie niedźwiedzia. Czasem nie ma wyjścia, choć trzeba się przygotować na to, że niedźwiedź łapą pogrozi. Przekonywanie, że traktuje nas po partnersku, jest także naiwne. Ugłaskiwanie go – do czasu skuteczne. Grożenie – nieskuteczne.

W polityce jest czas na siłę, i czas na pakty. 
Zawsze, niezależnie od okoliczności – względem silniejszych sąsiadów powinno przejawiać się jednomyślność i uprawiać wobec nich politykę realną. Bez emocji, wewnętrznych kłótni, personalnych złośliwości. W dotychczasowej polskiej retoryce wschodniej dominował dwugłos. Dwugłos, który kompromituje wszystkich - nie ma lepszych, ani gorszych. 

Jeśli to się nie zmieni, to pewnego dnia przy szabli zawołamy Polska Pany. Tylko zawołamy. 


Polska Pany







Łukasz Orzechowski







niedziela, 2 marca 2014

Dobry PR nie kłamie

Dobry PR to taki PR, który nie kłamie.
Oparty na tym, co istnieje. Na tym, co ma wartość.
Na dłuższą metę nie da się budować dobrego i przekonującego wizerunku tam, gdzie poza nim niczego nie ma.

Każdemu zależy na dobrym wizerunku. Firmom, i nam - w życiu prywatnym. Nieraz, chcąc nie chcąc, dbając o swój interes, nieświadomie rzucamy hasła PR-owe. I firmy podobnie, choć tam, w teorii, świadomość jest większa.

Niżej subiektywny przegląd (z komentarzem) mało udanych haseł, skojarzeń, zwrotów i opisów - oczywistych, niezbyt wiarygodnych, czy budzących uśmiech :)


1. Media Markt - nie dla idiotów
Jasne. Przyjdź na wyprzedaż, stratuj bliźniego swego, po czym ktoś stratuje Ciebie. Amen.
Klasyka.

2. To nie tak, jak myślisz
Mimo, że osoba wypowiadająca te słowa czujnie dba o swój wizerunek i sytuacji niewizerunkowej, możesz być pewien/pewna jednego - jest dokładnie tak, jak myślisz.

3. Konfucjusz w praktyce
Współpraca z nami oparta jest na harmonii, równowadze i poszanowaniu.

Zen... sen

4. Fajny ktoś
Jest z Tobą per amigo, jak czegoś chce i per go, jak ma Cię dość.

5. Bezpieczeństwo i niezawodność
Bezpieczne dla twojej rodziny, kontrolowana strefa zgniotu, niezawodne hamulce itp.
Wszak pojazdy producentów, którzy o tym nie piszą, z natury hamulce mają zawodne, a poduszki śmiechu warte - wypełnione helem.

6. Choroba filipińska
Wypijmy za to!

7. Oczywiście, że czytałem Dostojewskiego
W kontekście kampanii 
Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łózka to nie PR, to niezły blef!

8. Prawo i Sprawiedliwość
Jak się nad tym zastanowić,
to sens ma taki, jak 
Kromka i Chleb

9. Nie bity
Eufemizm określeń typu nie skasowany, nie rozje... i nie klepany.

10. Niezły kram. Na szczęście jest Rex dla pomysłowych mam
Niemieckie poczucie humoru wydaje się być jak niemiecka stereotypowa kobieta.

11. Za przeproszeniem, ale nie bierz tego do siebie
Bez przeproszenia, ale jesteś ... (obraźliwe słowo).

12. Zmieniamy się na dobre
Proponowałbym jednak zmiany na lepsze.

13. Więcej grzechów już nie pamiętam
Po entym piwie nikt już nie pamięta - nie chwal się.

14. MiniRatka
W domyśle - 
GrubyKredyt

15. Wielce Szanowna Pani (w korespondencji)
Eufemizm określeń typu – wywłoko, chamico.
Skrywana niechęć. 





Dobry PR nie kłamie




Łukasz Orzechowski 


Kierunek e-książka. Nauka i relaks

Piękno e-czytania
Komiks w sieci
Wzornictwo czytników
Bajki dla dzieci
Technologia tworzenia

Tyle wątków - jedno wydarzenie.

To już czas. Ten czas. 
Od trzech lat w trzecim miesiącu roku wspólnie z Biblioteką Uniwersytetu Łódzkiego organizujemy konferencję poświęconą e-czytaniu.

Kierunek e-książka.

Każdorazowo dodajemy podtytuł precyzujący tematykę – podczas pierwszej konferencji było to:

Kierunek e-książka. Od teorii do praktyki
drugiej - Kierunek e-książka. Stare po nowemu.
A przy trzeciej, tegorocznej 
Kierunek e-książka. Nauka i relaks.

Zawsze mówimy o czymś nowym. I ciągle jest o czym rozmawiać. A wydawać by się mogło, że e-czytanie to temat, który kończy się na e-czytniku i dyskusji o przewadze tego medium nad papierem lub na odwrót.

W tym roku zaproszeni goście - praktycy i eksperci pracujący z e-książką, hobbyści e-czytania i wzornictwa e-czytników zaprezentują m.in. mechanizmy generowania e-booków z Wikibooks i Wikipedii, multimedialne książki dla dzieci, czy elektroniczne komiksy. Podyskutują na temat estetyki e-książki, czy wreszcie - kreowania przestrzeni czytelniczej.

Gośćmi konferencji będą m.in. prezes Stowarzyszenia Wikimedia Polska, Tomasz Ganicz; Mikołaj Topicha-Dolny, specjalista i praktyk pracujący nad estetyką e-książki, przedstawiciel firmy elib.pl, Dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier Adam Radoń, czy Jolanta Karwowska, Prezes zarządu Fundacji Festina Lente, fundacji, która stworzyła i prowadzi portal iczytam.pl, na którym udostępniane są książki elektroniczne i audiobooki dla dzieci.


A wszystko odbędzie się już w najbliższy czwartek, 6 marca, w godz. 12-16, 
w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego
przy ul. Matejki 32/38 w Łodzi w sali 302

Więcej informacji 
na stronie internetowej Wydawnictwa UŁ
oraz na profilu wydarzenia na facebooku Biblioteki

A tu program spotkania


Kierunek e-książka. Nauka i relaks










Łukasz Orzechowski

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...