wtorek, 16 grudnia 2014

Za wolność naszą i waszą

Ponad rok temu wybuchła rewolucja na Ukrainie. Druga w ciągu dekady.
Pamiętam pierwszą - pomarańczową  - i nasz entuzjazm dla niej. Pochody. Zbiórki. Gesty poparcia.
Podobnie było rok temu.

My, jakoś podskórnie, historycznie, chyba jesteśmy stęsknieni do buntu.
Lubimy walczyć za wolność - waszą i naszą. Lubimy się wychylać.
Odnieść można wrażenie, że w jakimś sensie - postawy poparcia dla uciśnionych są nam po prostu niezbędne. Bo tu - w Polsce - kanon klasycznych buntów się wyczerpał. Komuna legła. Żadnych dyktatorów. Nawet zryw młodzieńczy już inny - internetowy. I ludzie inni - nieco rozmemłani, na co dzień - zdystansowani.

A Ukraina była i jest namacalna
I w pewnym sensie - budzi też romantyczno-wolnościowe tęsknoty. Te stepy. Te kresy. Ta polskość promieniejąca na ziemie, które przez wieki były nasze. Z perspektywy starszego brata - ma się chęć pomóc. Braciom Ukraińcom. No i, chciałoby się zaprosić Ukrainę do rodziny narodów Europy. Walczyć o prawa człowieka. O rozwój gospodarczy. I sprawiedliwość dziejową. Na przekór, niesprawiedliwości wschodniej.

To zupełnie przyzwoite podejście. Dobrze o nas świadczy, po prostu - dobrze świadczy o ludziach, gdy ci chcą pomóc potrzebującym. Nawet, jeśli w zbiorowym geście.

Z drugiej strony - tuż obok zwykłych ludzi jest polityka.
Polityka polska, europejska, światowa.

Rok temu pisałem o tym wiele. Porównywałem politykę Unii Europejskiej względem Ukrainy do mojej pierwszej wyprawy na Krym, na którą zabrałem Stepy akermańskie. Półwysep okazał się być tak zabetonowany, że trudno było znaleźć miejsce na romantyczne odczyty słów Mickiewicza, na co po cichu przed wyjazdem liczyłem.

Unia Europejska zdawała się także patrzeć na Ukrainę przez pryzmat tyleż, co optymistyczny, to i naiwny. Wiara w ukraińską demokrację, Arenę polityczną. Praworządność. Gospodarkę. Wreszcie - negocjacje stowarzyszeniowe z pominięciem czynnika rosyjskiego - już wtedy budziły wątpliwości.

Już wtedy wiedzieliśmy, że wszystko to było bardzo naiwne. Teraz wiemy, jak bardzo. 


Po ponad roku od Majdanu nie jesteśmy już pewni dalszego biegu wypadków. 
Wg mnie rozwiązania siłowe zastosowane przez Janukowycza były inspirowane ze wschoduosłabiły jego pozycję, zdestabilizowały kraj, sprowokowały i zdeterminowały tłum.
W jakimś sensie - obie strony zostały oszukane. Janukowycz - brnął ku najgorszym rozwiązaniom. I upadł.


Rosja spustoszała wschód Ukrainy. Doprowadziła do klęski humanitarnej. Wodzi Zachód za nos. 

Robi,  co chce. Faktyczna wojna na Ukrainie, okupacja Krymu, bezczelność rosyjskiej polityki zagranicznej - boleśnie przypomniały o tym, że najbliższy Europejczykom świat nie zmienił się szczególnie - że Europa może być jeszcze zagrożona.
Jakże wyświechtane zdanie, że pokój raz dany nie jest jest dany na zawsze, zyskuje na aktualności.

Międzynarodowe sankcje gospodarcze  duszą rosyjski kapitał. 
Z drugiej strony historia pokazuje, że Rosja stawała w zwycięskie szranki nawet, gdy gospodarczo, cywilizacyjnie była słabsza od swoich przeciwników. 
Czy sankcje to jest nią sposób? A czy istnieje lepszy? A może to prowokacja, woda na młyn radykalnych działań? 
Ten niedźwiedź postawiony pod ścianą może chętniej zamachnąć się łapą, niż potulnie ustąpić.

Ludzie rok temu wyszli na ulicę na fali proeuropejskiego entuzjazmu. 
Z czasem wyszło, że są różni ludzie i rożne interesy.
Ciekawi mnie, co oni myślą teraz. 
Wydawało się, że śmiertelne ofiary Majdanu to ostatni polegli tej zawieruchy. 
A okazało się, że to dopiero początek. 

Po antyrządowej stronie barykady stali różni ludzie jak i także różne interesy. 
Na pewno decydujący był euroentuzjazm. On determinował. Dodawał nadziei i sił.Utwierdzał w przekonaniu, że Europa jest tuż. Że Europa pomoże, upomni się i w mig rozwiąże wszelkie problemy młodej demokracji.  
Ludzie - na fali wspomnionego też euroentuzjazmu, który był podgrzewany przez Europę, także brnęli. Ich nadzieje i wiara okazały się być płonne. 
Bo teraz pozostali sami. 

To bolesna lekcja.
I udzielana ponownie. Ta sama, którą Zachód wykładał podczas zimnej wojny.
Lekcja polityki realnej. Praktycznej. Umiesz liczy? Licz na siebie. 

Gdy jest się uciśnionym, to romantycznie wierzy się, że rewolucja zwycięży wszystko, że sojusznicy są tuż, tuż i tylko czekają na pierwszy krok, po którym wejdą i wspomogą wymiernie w walce oraz w budowaniu nowej, lepszej rzeczywistości.
Wiara ta przywiera na sile, gdy padają wielkie słowa oraz mniejsze gesty, nie czyny.
W praktyce - gdy przychodzi co do czego, to zainteresowani ponoszą ofiarę. Jeśli wygrają - mogą liczyć na umiarkowane wsparcie - pomoc - jakże odmienną, niż wcześniej - wyobrażaną. A jeśli przegrają - no cóż...

Tę lekcję odrobiliśmy i my. Nim przyszedł 1989 r., nieraz ponosiliśmy ofiarę walki. W tle Zachód głównie trzymał kciuki. Później - umiarkowane wsparcie, masa pracy - własnej - i ciągle inny, niż wyobrażano sobie, "sukces". 
Proces zdecydowanie bardziej ewolucyjny, niż rewolucyjny.

Ukraina uwierzyła.
Uwierzyła, że wydarzy się europejski cud, Europa sama podbudowywała tę wiarę, nawet, gdy wypadki nabierały tempa. Przyspieszyła - niepotrzebnie - tempo proeuropejskich zmian. Bo prędzej, czy raczej później - ewolucyjnie - i tak zaszłyby one.

Zachód ma swoje na sumieniu.
Choć nie ma żadnej wątpliwości, że to Rosja jest odpowiedzialna za obecny stan Ukrainy.
Jednak - moralnie - i zupełnie praktycznie - Zachód nie jest bez winy.

Przystąpił - jak wyżej napisałem - naiwnie do negocjacji, Nie liczył się z faktem, że decydując się na wciąganie Ukrainy w swoją strefę wpływów drażni wschodniego niedźwiedzia - że będzie musiał ją niezmiernie wspomagać, by energetycznie, politycznie, gospodarczo mogła funkcjonować. Zabrakło rzeczy podstawowej - realnej (bogatej) oferty rekompensującej straty wynikające z ochłodzenia relacji gospodarczych ukraińsko-rosyjskich. Zabrakło (i brakuje) wyobraźni. I odpowiedzialności - za los polityczny państwa  oraz jego obywateli - zwykłych ludzi.  Nie zabrakło gestów. A w czasie wojny - symbolicznej pomocy. No i - sankcji. 














Łukasz Orzechowski

piątek, 12 grudnia 2014

Stawka większa niż życie

Stawka większa niż życie to jeden z tych seriali, który mógł/może budzić kontrowersje.

Bo z jednej strony propagandowy. Główny bohater – jako Polak – jest współpracownikiem sowieckiego wywiadu i z „ludowymi” trzyma sztamę. Z drugiej – heroicznie rozmontowuje niemiecką machinę, działając na granicy wykrywalności i szczęścia szpiegowskiego. 

Zawsze mu się udaje. Skuteczny. Nieśmiertelny. Wcale też nieświęty – lubi dobry alkohol, kobiety. Dym.

Skojarzenia z James Bondem nieprzypadkowe. I słusznie, bo inspiracją serialu o przygodach Hansa Klossa był Doktor No z 1962 roku.

Szacuje się, że stawkę obejrzało miliard ludzi.
A powstało raptem 18 odcinków. To wystarczyło, by serial na stałe mógł zapisać się w historii polskiej kinematografii i zaistnieć poza krajem – demoludy z zapartym tchem także śledziły przygody agenta J-23. 
To też na stałe skojarzyło Stanisława Mikulskiego z odgrywaną przez niego rolą. 

Pierwsze skojarzenia dla większości z nas są oczywiste i tak najpewniej Mikulski będzie wspominany. 


***
Czy wiecie, że część odcinków Stawki została nakręcona w Łodzi?

Ten klasyczny już serial powstawał m.in w naszej Wytwórni Filmów Fabularnych.

Jeśli jesteście ciekawi, 
gdzie Łódź użyczyła swoich przestrzeni na szpiegowską zawieruchę wojenną,

to polecam Waszej uwadze spotkanie z Maciejem Kronenbergiem,
współautorem książki

„Stawkowy przewodnik filmowy”


Na spotkaniu zdekonspirujemy 
ponad 40 miejsc w Łodzi, gdzie kręcone były sceny do 
„Stawki większej niż życie”

Odbędzie się slajdowisko.

Być może przedstawione slajdy staną się dla Was inspiracją również do pieszych wycieczek.

Akcja rozegra się w zaprzyjaźnionej
Księgarni PWN w Łodzi przy ul. Więckowskiego 13

18 grudnia 2014 roku
o godz.18.00


W imieniu organizatorów zapraszam. 
We własnym - polecam!

















Łukasz Orzechowski

niedziela, 7 grudnia 2014

Pamięć i niepamięć - rozważania salonowe

Tydzień temu zakończył się IV Salon Ciekawej Książki.
Wreszcie, po tygodniu jest czas na oddech.
Targi rozliczone. Wszystko policzone.

Edycja tegoroczna Salonu była udana

W porównaniu z poprzednią – widać efekty włożonej pracy, przemyśleń. Jeśli podobnie zadzieje się w ciągu najbliższych 12 miesięcy, jeśli nie zabraknie konsekwencji, to można być spokojnym o V – jubileuszową już – edycję.
I dobrze. Łódź zasługuje na dobrą imprezę czytelniczą. Łódź zasługuje na literaturę.

W tym roku Puls Literatury wystartował wraz z Targami. Obie imprezy zaplotły się w odpowiednich dla siebie proporcjach. I można powiedzieć, że Salon (od)zyskał puls. Wyraźnie wyczuwalny. Tętniący. Myślę, że dopiero nabierający tempa. Że może być z tego piękna i korzystna kooperacja literacka. Na lata.
Podczas Salonu nie zabrakło imprez, spotkań, warsztatów, konferencji, czyli wszystkiego tego, co odróżnia targi od kiermaszu. Mnogość i jakość wydarzeń jak najbardziej na plus. 

***

To, co mnie poruszyło, to jedno z wystąpień podczas organizowanej przez Wydawnictwo Literatura, Księży Młyn Dom Wydawniczy oraz Wydawnictwo Officyna konferencji Pamięć i niepamięć.


Jestem także historykiem
Dla historyków temat pamięci, niepamięci, wynikającej z tego tożsamości, świadomości – jest i abstrakcyjny, i intelektualnie pociągający.

Bo z jednej strony – historyk, jeśli tylko może, zasięga do pamięci. Gdy nie może – odbudowuje ją, składa, doszukuje się.

Nauczułem się tego najmocniej, najbardziej w czasie ostatnich lat studiów historycznych, kiedy pracowałem nad moim lwowskim magisterium. Gdy przymierzałem się do wyboru potencjalnego tematu pracy, chciałem uzyskać od mojego przyszłego promotora nieco informacji, dowiedzieć się, czego tak naprawdę temat ten miał dotyczyć. Profesor tylko mi wówczas odpowiedział, że chodzi o pamięć. O ocalenie pamięci o ludziach.


Patrząc z boku, można by zapytać – jaki jest sens rozważań nad pamięcią? 
Na co komu te rozważania są potrzebne? Kto z nich skorzysta?

Z pamięcią jest tak, jak z oddechem
Poza świadomością oddychamy. Podobnie — pamiętamy.

To, co było, co sami widzieliśmy, przeżyliśmy, doświadczyliśmy. Pamiętamy wreszcie to, czego nas nauczono, w czym nas wychowano. I rzadko kiedy zastanawiamy się nad tą pamięcią. Bo nieraz widzimy ukształtowany jej efekt – określone zachowania, poglądy, (samo)świadomość. Lub otoczenie. Lub język. Przejawów pamięci jest wiele. Zastanowienia nad nią – już mniej.

A pamięć tworzy postawy. Francuz Rosją się fascynuje, widzi w niej idee wolności, do których irracjonalnie tęskni. Niemiec podziwia w tej samej Rosji siłę imperium. Rozległość przestrzenną. Dla niego to partner. Wielki z wielkim.

My patrzymy na wschód nieufnie.

Jeden kraj. Trzy różne pamięci. Różne, bo w odmiennych warunkach kształtowane.

***

Podczas konferencji Pamięć i niepamięć wystąpiła m.in. pani Joanna Papuzińska, wieloletnia autorka książek dla dzieci. Mówiła o tym, jak pisać dla najmłodszych o historii. Nie sposób było uniknąć przy tym innego wątku – jak ci najmłodsi widzą historię? Co pamiętają, na co zwracają uwagę? Tu – dla zobrazowania przywołała postać małego Oskara Matzeratha z Blaszanego bębenka i jego postrzeganie międzywojennej rzeczywistości. Dziecko widziało co innego niż dorośli. Momentami więcej, niż powinno, więcej, niżby się wydawać mogło.

Kształtowanie pamięci to proces. 
Naturalny, powtarzalny. I narzędzie, bardzo ważkie.

Bo kto ma władzę nad przeszłością, ten decyduje o przyszłości. Są to słowa, które są i będą aktualne. Zawsze.

Dziecko jest pierwszym elementem w łańcuchu kształtowania pamięci. Dlatego temat poruszony przez Joannę Papuzińską, przy rozważaniach nad pamięcią i niepamięcią, był jak najbardziej na miejscu, zaś kolejne wątki, które z tego wyszły – inspirujące. Bo przecież – nie mniej ważne pytanie – zwłaszcza dla historyka – po tym, jak mówić o historii – to
   jak o nią pytać. 


A jak pytać o historię tych najmłodszych? Jak czytać ich źródła? O co pytać?

Wystąpienie Joanny Papuzińskiej trwało kwadrans. A dało mi wiele do myślenia. Kończąc studia magisterskie przymierzałem się do doktoratu. Wstępnie rozważałem temat związany z dziejami polskich domów dziecka na obszarze kresów południowo-wschodnich w czasie II wojny światowej. Potoczyło się inaczej. Wybrałem inaczej.

W piątkowe, salonowe popołudnie pomyślałem sobie – cholera – może jeszcze można powtórzyć ten wybór?

(Tak mniej więcej, w cenzuralnej formie można to ująć)














Łukasz Orzechowski

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...