czwartek, 21 sierpnia 2014

Rokiś

Bywam sentymentalny. 
Wracam czasem myślami do neonu z Centralu w Łodzi
Nieraz dźwięki przywołują wspomnienia. Mam i swój nowy rok
A - i swoją książkę z dzieciństwa. 

Korzystając z urlopowego czasu wziąłem się za wszelkie sprawunki, które na co dzień zdarza się mi zaniedbywać. Przetrzepałem m.in biblioteczkę, przeczyściłem kurze, zaniepokoiłem roztocza, dotarłem do najstarszych książek.

Okazało się, że wśród nich był diabełek.

Diabełek Rokita

Rokiś jest postacią skrupulatnie opisaną przez Joannę Papuzińską - autorkę wielu wydawnictw dla dzieci. Ta "bestia" z ludowych podań zagościła u niej w wyobraźni, z wyobraźni wskoczyła do pióra, a z pióra - dalej - na papier hop.

Efektem tego stały się książeczki opisujące przygody, sympatycznego, choć - bądź co bądź - diabełka.

I znając jego usposobienie - jestem niemalże na 100% pewien, że proces twórczy wyglądał tak, jak go wyżej opisałem - Rokiś hasał.

W mojej biblioteczce uchowało się wydanie z 1988 r. pod wdzięcznym tytułem:

Rokiś. A gdzie ja się, biedniuteński, podzieję.


To książka, którą czytała mi moja Mama. Pamiętam, że domagałem się tego zawzięcie.
Później czytałem ją już i sam. 

Po latach z przyjemnością przekartkowałem Rokisia. Byłem ciekawy, co mnie w nim mogło za dzieciaka zachęcać. Bo szczerze przyznam - przygód sympatycznego diabełka nie pamiętałem.

W pierwszej chwili zaskoczony byłem ascetyczną formą książki. Żadnych  prawie obrazków. Nic szczególnego. 

Tylko wyobraźnia. I aż wyobraźnia.

Oczywiście, na kartkowaniu się nie skończyło. I tak oto, w dwa wieczory, przeczytałem przygody poczciwca z dzieciństwa. 

Na początku padłem śmiechem. Pierwszy rozdział nosi tytuł

Dziwne skutki budowy autostrad, 
czyli o tym, jak tata siedział na wierzbie

Przypomnę, że mamy rok 1988 r. Zaś tytuł, (przynajmniej jego część pierwsza) przez lata mógł być pigułą absurdu lub żartem towarzyskim. 
Co lepsze - w obecnych realiach - on ciągle może tym być.

Słowo wyjaśnienia - Rokiś zamieszkiwał wierzby, co przy drodze rosły. Wierzby te, z uwagi na budowę autostrad, wycinane były. Biedak - nie miał, gdzie się podziać. Spotkał wymienionego tatę, któremu skrył się w teczce. I tak Rokita trafił do miasta, gdzie poznawał uroku ludzkiego życia z Kaśką, która - zdaje się - momentami opowiada nam historię.

Przygody Rokity i bawią, i śmieszą.

Jednak - nie są naiwne. Czytelnik traktowany jest poważnie. Nie ma tu banalnych, przesłodzonych treści. Są opowieści z pogranicza rzeczywistości i innego świata. 
Wszystkie jednak sprowadzają się dobra.
Do sprawiedliwości, którą to sprawiedliwość i figlarz Rokita rozumie. Mimo przekorności,  akceptuje i propaguje. Mimo, że to diabeł. 

Wśród przygód rokisiowych nie brakuje odniesień do przywar ludzkich. Nałogów. Czy do takich powtarzalnych charakterów, co czasem bawią lub złoszczą albo inspirują - co zawsze, w każdych czasach - są. Nie brakuje i odniesień do historii oraz, co oczywiste, do magii. Wszystko podane z wspomnianym humorem, jakby przez świetnego kumpla z dzieciństwa. Takiego, co na trzepak łaził i do sadu skakał. 

Bo Rokiś - kumpelski się wydaje. Nie moralizuje. I on nie jest przesadnie moralizowany. Ma coś w sobie takiego, co sprawia, że każdy dzieciak chciałby go właśnie za kumpla mieć. I pewnie przez to tak trafiał w gusta dzieciaków. On i jego przygody. Wbrew diabelskim pozorom - wiele ucząc.

Ciekawe, czy dziś działa podobnie?

Książka wpadła mi w ręce przypadkiem, dzięki czemu odświeżyłem sobie chwile, mniej więcej sprzed ćwierćwiecza. Przedziwne z jednej strony uczucie. 

***

Zupełnie niedawno miałem okazję spotkać panią Joannę Papuzińską. Szkoda, że nie skojarzyłem jej od ręki z Rokisiem. Może będzie jeszcze okazja? 
Wówczas i podziękuję. 
A myślę też, że uśmiejemy się także z przedziwnych skutków budowy autostrad - występujących  zarówno wtedy, jak i dziś. 
















Łukasz Orzechowski 



środa, 13 sierpnia 2014

Bratnia pomoc

Historia z perspektywy potrafi i bawić. 

Niefrasobliwość jednostek, czy naiwność decydentów nieraz wywoływały wśród patrzących w przeszłość uśmiech politowania. 
Czasem oglądając się za siebie nie sposób także nie uśmiać się i zupełnie szczerze – zabawne teksty propagandowe, czy różnego rodzaju absurdalne, komiczne sytuacje, mimo że kryły ponurą rzeczywistość, potrafiły i potrafią bawić.

Z perspektywy także, jeśli już nie bawią, to bulwersują, czy wzbudzają emocje zachowania tych osób, które mogły coś zrobić, a nie zrobiły nic. Tu budzi się irytacja. Czasem – niezrozumienie realiów polityki. Lub złość na krótkowzroczność ówczesnych.

Wreszcie – i zadziwia, i bulwersuje nieraz tupet agresorów, ich arogancja, cynizm oraz ignorancja wszelkich norm i postanowień. 

Oczywiście, nie tylko historia zna takie przypadki. Współczesność uprawia je wcale nie gorzej.
I może to jest zaskakujące najbardziej? A może jest to zupełnie naturalne, że nie uczymy się na historii. Jak wspominałem już kiedyś – w moim odczuciu ta druga opcja jest bardziej prawdziwa. Zmieniają się wyłącznie konteksty działań.

***

Jednak i tak się dziwiłem nieraz i dziwię obecnie.

Dziwiłem się wielkiej olimpiadzie Putina. Odsłaniała wszelkie kompleksy Rosji, o których pewnie ona sama chciałaby już zapomnieć - jej imperialne zaszłości, stary system doglądających "carskich" rządów, czy wreszcie, budzącą uśmiech (sic!) politowania – „gospodarność” oraz słynne na cały świat wpadki organizacyjne, czy budowlane.

Dziwiłem się Majdanowi. Sposobom rozwiązywania sytuacji kryzysowej, prowadzących do najgorszych konfrontacji. Arogancji (sic!) władzy ukraińskiej inspirowanej wiatrem ze wschodu.

Dziwiłem się wreszcie aneksji Krymu – temu, że tak łatwo na nogi wstaje imperium Putina łamiąc (sic!) zawarte postanowienia międzynarodowe. Bez specjalnego ceremoniału. W tle - jak zawsze - Europy mocno zaangażowanej. Europy, która nie zrobiła nic (sic!).

Dziwiłem się także widząc JE Włodzimierza Putina w Normandii na obchodach 70 rocznicy D-Day, który przechadzał się wśród współczesnych naiwnych (sic!) decydentów.

Dziwię się i teraz, gdy okazuje się, że strącony samolot pasażerski z blisko 300 osobami na pokładzie to za mało, by wywrzeć presję na państwo moralnie odpowiedzialne za tragedię.
Nie mogę zrozumieć, jaki tupet (sic!) pozwala przekonywać, że w samolocie przewożone były zwłoki.

Dziwię się wreszcie, gdy państwo atakujące inne państwo organizuje konwój humanitarny niosący pomoc mieszkańcom strony napadniętej.

***
Ku granicom Ukrainy zmierza teraz konwój

Humanitarny. Jadą białe Kamazy (ponoć świeżo przemalowane z zielonej barwy moro). Wiadomo - wiozą żywność, leki, koce, generatory prądu, ubrania, wodę itp. Co bardziej przezorni przewidują, że pomiędzy ryżem a kaszą upchnięte są kałachy, w apteczkach granaty, a w foszerkach lub na pakach, po kątach rozstawieni żołnierze. Po dwóch na auto.

Granica pomiędzy zwaśnionymi stronami jest dziurawa jak sito i nie jest tajemnicą, że broń, zaopatrzenie i żołnierze są przerzucani bez większego problemu już teraz. To, co pojawi się na granicy, rzeczywiście może wieźć dary. Ale to, co odbije wcześniej, może przewozić wszystko. I o tym nikt się nie dowie.

***

Historia uczy, że pomoc ze wschodu jest niczym niedźwiedzia przysługa

(jak na ironię, jedna z niewielu przyswojonych nauk przeszłości) 
co w tym kontekście podwójnie oddaje istotę sprawy, biorąc pod uwagę, iż na wschodzie niedźwiedź właśnie stoi i grozi.

Ukraina nie przyjąć pomocy nie może. Czy wyegzekwuje przeładowanie towarów na swoje pojazdy? Szczerze wątpię. Czy wszystkie rosyjskie ciężarówki dotrą na przejście graniczne? Na to też niekoniecznie można liczyć.
W każdym razie Rosja wspomoże umęczonych cywili, zawalczy o rząd wdzięcznych dusz. Rzuci przy okazji po cichu coś i separatystom. Uśmiechnie się cynicznie (sic!) do kamer zachodnich telewizji. Propagandowo wygra. Zwłaszcza u siebie.

Co najważniejsze, stanie się partnerem do rozmów na temat rozwiązania problemu, zaprowadzenia porządków (nowych), partnerem, który niekoniecznie będzie (jako potencjalny gwarant ładu i spokoju w regionie) chciał wyjść. 

I mimo mojej niewiary w dydaktyczną funkcję historii – i tak się dziwię. Dziwię się, że po raz wtóry numer z bratnią pomocą tak łatwo przejść może.











Łukasz Orzechowski 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...