Długo myślałem o tym, czy dzielić się tą refleksją. Poniekąd, po prostu osobistą i emocjonalną.
Z drugiej strony - symptomatyczną. Na pewno nie otwierającą oczu, ale...
Ale wiele dającą do myślenia, potwierdzającą, że...
Jakiś czas temu pisałem o panu Waldku, w wpisie ZUS jego mać!
Pan Waldek zmagał się z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych.
Walczył o prawo do renty chorobowej. Raz ją miał. Raz jej nie miał. Uzależnione było to od decyzji rzeczonego Zakładu.
Pan Waldek doprowadził się, niestety, do fatalnego stanu zdrowia. Póki miał możliwości zdrowotne, to pracował. Gdy ich zabrakło, gdy pewne już było, że o pracę w normalnych warunkach, w dotychczasowych formach zatrudnienia będzie trudno, zaczął starać się o rentę.
Z częściową głuchotą, z problemami z utrzymaniem równowagi, z pękniętym kręgosłupem i zaburzeniami osobowości, małopłytkowością krwi rentę uzyskał. Trzyletnią.
Po pół roku od komisji lekarskiej ZUS w ramach weryfikacji ponownie zawezwał chorego na komisję. Tym razem lekarze orzecznicy stwierdzili, że jest zdrowy i nadaje się do pracy. Renta została wstrzymana. Pan Waldek odwołał się do Sądu. Postępowanie sądowe po wielu miesiącach od złożenia odwołania oddaliło je. W podsumowaniu sentencji wyroku sędzina stwierdziła, że:
"wnioskodawca nie może jedynie wykonywać prac wysokości, przy maszynach w ruchu ciągłym, przy środkach żrących i parzących, w wykopach, nie może prowadzić pojazdów mechanicznych.
Może natomiast wykonywać prace na innych stanowiskach zgodnych z posiadanym poziomem kwalifikacji zawodowych"
Tak się złożyło, że wymieniono niemalże wszystko to, co pan Waldek dotychczas robił. Mimo, że wolno myśli - nie wytrzymał. Wstał, stwierdził rozżalony, że pracował cale życie nie po to, by tak go teraz traktowano i zapytał, co w opinii sądu ma robić.
Sędzina ze spokojem odpowiedziała, że może przecież poszukać pracy biurowej.
Poprosił zatem, by przywrócono mu na papierze - formalnie wszelkie inne możliwości podjęcia pracy.
Oczywiście, Sąd uprawnień nie przywrócił. Zaś pan Waldek pracy w żadnym biurze nie znalazł. W zakładach pracy chronionej zahaczyć także mu się nie udało. Na czarno - też nikt go nie chciał. Zresztą - z czasem osłabł na tyle, że sił, by szukać roboty na lewo - zabrakło.
Przy wsparciu MOPS-u przetrwał jako tako rok, po czym ponownie wystąpił do ZUS-u. Lekarz orzecznik rentę przyznał, na podstawie tych samych schorzeń, które diagnozował już wcześniej oraz ich powikłań uznał, że pan Waldek jest niezdolny do pracy.
Pojawiła się nadzieja. Nadzieja na lepsze życie.
Niespełna po 14 dniach przyszło pismo anulujące pozytywną decyzję. ZUS uznał, że nie jest możliwe ustalenie daty powstania niezdolności do pracy pana Waldka, więc przyjął, że została zdiagnozowana ona w dniu ostatniej zusowskiej komisji lekarskiej. A data ta wykraczała poza 18-miesięczny czas od ostatniego czasu składkowego. Więc - formalnie - renta się nie należała.
I tak pan Waldek pozostał w jednej ręce z dokumentem lekarskim poświadczającym jego niezdolność do pracy, w drugiej - z absurdalną decyzją administracyjną odmawiającą mu renty.
Biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia - pozostał również bez nadziei.
Mimo to ponownie złożył odwołanie do Sądu od decyzji ZUS.
Jego schorzenia, które stały się podstawą do orzeczenia o niezdolności do pracy diagnozowane były przecież już wcześniej. I to przez ZUS właśnie, więc argument o niemożności ustalenia daty powstania niezdolności był problematyczny.
Pan Waldek sprawy nie doczekał.
Pan Waldek zmarł.
***
Długo myślałem o tym, czy dzielić się tą refleksją. Poniekąd, po prostu osobistą i emocjonalną.
Z drugiej strony - symptomatyczną. Na pewno nie otwierającą oczu, ale...
Ale wiele dającą do myślenia, potwierdzającą, że...
że człowiek w tym kraju stawiany jest nieraz pod ścianą.
Ścianą bezsilności.
Bo jak tu stać dumnie na przykład przy oczekiwaniu na wizyty lekarskie, szemranych (o czym głośno ostatnio) egzekucjach komorniczych, podpatrywaniu afer taśmowych, czy podwyższaniu wieku emerytalnego.
Kiedyś widziałem taki napis na murze - rozmazany - nieczytelny:
Polska upadla
albo
Polska upadła.
Rozczytać nie mogłem. W sumie, wychodzi na jedno.
***
W prawie miesiąc po śmierci pana Waldka wdowa po nim odebrała wezwanie sądowe.
Dla niego.
W sprawie odwołania od decyzji ZUS.
Z wyraźną adnotacją - obecność strony obowiązkowa.
Łukasz Orzechowski