wtorek, 16 grudnia 2014

Za wolność naszą i waszą

Ponad rok temu wybuchła rewolucja na Ukrainie. Druga w ciągu dekady.
Pamiętam pierwszą - pomarańczową  - i nasz entuzjazm dla niej. Pochody. Zbiórki. Gesty poparcia.
Podobnie było rok temu.

My, jakoś podskórnie, historycznie, chyba jesteśmy stęsknieni do buntu.
Lubimy walczyć za wolność - waszą i naszą. Lubimy się wychylać.
Odnieść można wrażenie, że w jakimś sensie - postawy poparcia dla uciśnionych są nam po prostu niezbędne. Bo tu - w Polsce - kanon klasycznych buntów się wyczerpał. Komuna legła. Żadnych dyktatorów. Nawet zryw młodzieńczy już inny - internetowy. I ludzie inni - nieco rozmemłani, na co dzień - zdystansowani.

A Ukraina była i jest namacalna
I w pewnym sensie - budzi też romantyczno-wolnościowe tęsknoty. Te stepy. Te kresy. Ta polskość promieniejąca na ziemie, które przez wieki były nasze. Z perspektywy starszego brata - ma się chęć pomóc. Braciom Ukraińcom. No i, chciałoby się zaprosić Ukrainę do rodziny narodów Europy. Walczyć o prawa człowieka. O rozwój gospodarczy. I sprawiedliwość dziejową. Na przekór, niesprawiedliwości wschodniej.

To zupełnie przyzwoite podejście. Dobrze o nas świadczy, po prostu - dobrze świadczy o ludziach, gdy ci chcą pomóc potrzebującym. Nawet, jeśli w zbiorowym geście.

Z drugiej strony - tuż obok zwykłych ludzi jest polityka.
Polityka polska, europejska, światowa.

Rok temu pisałem o tym wiele. Porównywałem politykę Unii Europejskiej względem Ukrainy do mojej pierwszej wyprawy na Krym, na którą zabrałem Stepy akermańskie. Półwysep okazał się być tak zabetonowany, że trudno było znaleźć miejsce na romantyczne odczyty słów Mickiewicza, na co po cichu przed wyjazdem liczyłem.

Unia Europejska zdawała się także patrzeć na Ukrainę przez pryzmat tyleż, co optymistyczny, to i naiwny. Wiara w ukraińską demokrację, Arenę polityczną. Praworządność. Gospodarkę. Wreszcie - negocjacje stowarzyszeniowe z pominięciem czynnika rosyjskiego - już wtedy budziły wątpliwości.

Już wtedy wiedzieliśmy, że wszystko to było bardzo naiwne. Teraz wiemy, jak bardzo. 


Po ponad roku od Majdanu nie jesteśmy już pewni dalszego biegu wypadków. 
Wg mnie rozwiązania siłowe zastosowane przez Janukowycza były inspirowane ze wschoduosłabiły jego pozycję, zdestabilizowały kraj, sprowokowały i zdeterminowały tłum.
W jakimś sensie - obie strony zostały oszukane. Janukowycz - brnął ku najgorszym rozwiązaniom. I upadł.


Rosja spustoszała wschód Ukrainy. Doprowadziła do klęski humanitarnej. Wodzi Zachód za nos. 

Robi,  co chce. Faktyczna wojna na Ukrainie, okupacja Krymu, bezczelność rosyjskiej polityki zagranicznej - boleśnie przypomniały o tym, że najbliższy Europejczykom świat nie zmienił się szczególnie - że Europa może być jeszcze zagrożona.
Jakże wyświechtane zdanie, że pokój raz dany nie jest jest dany na zawsze, zyskuje na aktualności.

Międzynarodowe sankcje gospodarcze  duszą rosyjski kapitał. 
Z drugiej strony historia pokazuje, że Rosja stawała w zwycięskie szranki nawet, gdy gospodarczo, cywilizacyjnie była słabsza od swoich przeciwników. 
Czy sankcje to jest nią sposób? A czy istnieje lepszy? A może to prowokacja, woda na młyn radykalnych działań? 
Ten niedźwiedź postawiony pod ścianą może chętniej zamachnąć się łapą, niż potulnie ustąpić.

Ludzie rok temu wyszli na ulicę na fali proeuropejskiego entuzjazmu. 
Z czasem wyszło, że są różni ludzie i rożne interesy.
Ciekawi mnie, co oni myślą teraz. 
Wydawało się, że śmiertelne ofiary Majdanu to ostatni polegli tej zawieruchy. 
A okazało się, że to dopiero początek. 

Po antyrządowej stronie barykady stali różni ludzie jak i także różne interesy. 
Na pewno decydujący był euroentuzjazm. On determinował. Dodawał nadziei i sił.Utwierdzał w przekonaniu, że Europa jest tuż. Że Europa pomoże, upomni się i w mig rozwiąże wszelkie problemy młodej demokracji.  
Ludzie - na fali wspomnionego też euroentuzjazmu, który był podgrzewany przez Europę, także brnęli. Ich nadzieje i wiara okazały się być płonne. 
Bo teraz pozostali sami. 

To bolesna lekcja.
I udzielana ponownie. Ta sama, którą Zachód wykładał podczas zimnej wojny.
Lekcja polityki realnej. Praktycznej. Umiesz liczy? Licz na siebie. 

Gdy jest się uciśnionym, to romantycznie wierzy się, że rewolucja zwycięży wszystko, że sojusznicy są tuż, tuż i tylko czekają na pierwszy krok, po którym wejdą i wspomogą wymiernie w walce oraz w budowaniu nowej, lepszej rzeczywistości.
Wiara ta przywiera na sile, gdy padają wielkie słowa oraz mniejsze gesty, nie czyny.
W praktyce - gdy przychodzi co do czego, to zainteresowani ponoszą ofiarę. Jeśli wygrają - mogą liczyć na umiarkowane wsparcie - pomoc - jakże odmienną, niż wcześniej - wyobrażaną. A jeśli przegrają - no cóż...

Tę lekcję odrobiliśmy i my. Nim przyszedł 1989 r., nieraz ponosiliśmy ofiarę walki. W tle Zachód głównie trzymał kciuki. Później - umiarkowane wsparcie, masa pracy - własnej - i ciągle inny, niż wyobrażano sobie, "sukces". 
Proces zdecydowanie bardziej ewolucyjny, niż rewolucyjny.

Ukraina uwierzyła.
Uwierzyła, że wydarzy się europejski cud, Europa sama podbudowywała tę wiarę, nawet, gdy wypadki nabierały tempa. Przyspieszyła - niepotrzebnie - tempo proeuropejskich zmian. Bo prędzej, czy raczej później - ewolucyjnie - i tak zaszłyby one.

Zachód ma swoje na sumieniu.
Choć nie ma żadnej wątpliwości, że to Rosja jest odpowiedzialna za obecny stan Ukrainy.
Jednak - moralnie - i zupełnie praktycznie - Zachód nie jest bez winy.

Przystąpił - jak wyżej napisałem - naiwnie do negocjacji, Nie liczył się z faktem, że decydując się na wciąganie Ukrainy w swoją strefę wpływów drażni wschodniego niedźwiedzia - że będzie musiał ją niezmiernie wspomagać, by energetycznie, politycznie, gospodarczo mogła funkcjonować. Zabrakło rzeczy podstawowej - realnej (bogatej) oferty rekompensującej straty wynikające z ochłodzenia relacji gospodarczych ukraińsko-rosyjskich. Zabrakło (i brakuje) wyobraźni. I odpowiedzialności - za los polityczny państwa  oraz jego obywateli - zwykłych ludzi.  Nie zabrakło gestów. A w czasie wojny - symbolicznej pomocy. No i - sankcji. 














Łukasz Orzechowski

piątek, 12 grudnia 2014

Stawka większa niż życie

Stawka większa niż życie to jeden z tych seriali, który mógł/może budzić kontrowersje.

Bo z jednej strony propagandowy. Główny bohater – jako Polak – jest współpracownikiem sowieckiego wywiadu i z „ludowymi” trzyma sztamę. Z drugiej – heroicznie rozmontowuje niemiecką machinę, działając na granicy wykrywalności i szczęścia szpiegowskiego. 

Zawsze mu się udaje. Skuteczny. Nieśmiertelny. Wcale też nieświęty – lubi dobry alkohol, kobiety. Dym.

Skojarzenia z James Bondem nieprzypadkowe. I słusznie, bo inspiracją serialu o przygodach Hansa Klossa był Doktor No z 1962 roku.

Szacuje się, że stawkę obejrzało miliard ludzi.
A powstało raptem 18 odcinków. To wystarczyło, by serial na stałe mógł zapisać się w historii polskiej kinematografii i zaistnieć poza krajem – demoludy z zapartym tchem także śledziły przygody agenta J-23. 
To też na stałe skojarzyło Stanisława Mikulskiego z odgrywaną przez niego rolą. 

Pierwsze skojarzenia dla większości z nas są oczywiste i tak najpewniej Mikulski będzie wspominany. 


***
Czy wiecie, że część odcinków Stawki została nakręcona w Łodzi?

Ten klasyczny już serial powstawał m.in w naszej Wytwórni Filmów Fabularnych.

Jeśli jesteście ciekawi, 
gdzie Łódź użyczyła swoich przestrzeni na szpiegowską zawieruchę wojenną,

to polecam Waszej uwadze spotkanie z Maciejem Kronenbergiem,
współautorem książki

„Stawkowy przewodnik filmowy”


Na spotkaniu zdekonspirujemy 
ponad 40 miejsc w Łodzi, gdzie kręcone były sceny do 
„Stawki większej niż życie”

Odbędzie się slajdowisko.

Być może przedstawione slajdy staną się dla Was inspiracją również do pieszych wycieczek.

Akcja rozegra się w zaprzyjaźnionej
Księgarni PWN w Łodzi przy ul. Więckowskiego 13

18 grudnia 2014 roku
o godz.18.00


W imieniu organizatorów zapraszam. 
We własnym - polecam!

















Łukasz Orzechowski

niedziela, 7 grudnia 2014

Pamięć i niepamięć - rozważania salonowe

Tydzień temu zakończył się IV Salon Ciekawej Książki.
Wreszcie, po tygodniu jest czas na oddech.
Targi rozliczone. Wszystko policzone.

Edycja tegoroczna Salonu była udana

W porównaniu z poprzednią – widać efekty włożonej pracy, przemyśleń. Jeśli podobnie zadzieje się w ciągu najbliższych 12 miesięcy, jeśli nie zabraknie konsekwencji, to można być spokojnym o V – jubileuszową już – edycję.
I dobrze. Łódź zasługuje na dobrą imprezę czytelniczą. Łódź zasługuje na literaturę.

W tym roku Puls Literatury wystartował wraz z Targami. Obie imprezy zaplotły się w odpowiednich dla siebie proporcjach. I można powiedzieć, że Salon (od)zyskał puls. Wyraźnie wyczuwalny. Tętniący. Myślę, że dopiero nabierający tempa. Że może być z tego piękna i korzystna kooperacja literacka. Na lata.
Podczas Salonu nie zabrakło imprez, spotkań, warsztatów, konferencji, czyli wszystkiego tego, co odróżnia targi od kiermaszu. Mnogość i jakość wydarzeń jak najbardziej na plus. 

***

To, co mnie poruszyło, to jedno z wystąpień podczas organizowanej przez Wydawnictwo Literatura, Księży Młyn Dom Wydawniczy oraz Wydawnictwo Officyna konferencji Pamięć i niepamięć.


Jestem także historykiem
Dla historyków temat pamięci, niepamięci, wynikającej z tego tożsamości, świadomości – jest i abstrakcyjny, i intelektualnie pociągający.

Bo z jednej strony – historyk, jeśli tylko może, zasięga do pamięci. Gdy nie może – odbudowuje ją, składa, doszukuje się.

Nauczułem się tego najmocniej, najbardziej w czasie ostatnich lat studiów historycznych, kiedy pracowałem nad moim lwowskim magisterium. Gdy przymierzałem się do wyboru potencjalnego tematu pracy, chciałem uzyskać od mojego przyszłego promotora nieco informacji, dowiedzieć się, czego tak naprawdę temat ten miał dotyczyć. Profesor tylko mi wówczas odpowiedział, że chodzi o pamięć. O ocalenie pamięci o ludziach.


Patrząc z boku, można by zapytać – jaki jest sens rozważań nad pamięcią? 
Na co komu te rozważania są potrzebne? Kto z nich skorzysta?

Z pamięcią jest tak, jak z oddechem
Poza świadomością oddychamy. Podobnie — pamiętamy.

To, co było, co sami widzieliśmy, przeżyliśmy, doświadczyliśmy. Pamiętamy wreszcie to, czego nas nauczono, w czym nas wychowano. I rzadko kiedy zastanawiamy się nad tą pamięcią. Bo nieraz widzimy ukształtowany jej efekt – określone zachowania, poglądy, (samo)świadomość. Lub otoczenie. Lub język. Przejawów pamięci jest wiele. Zastanowienia nad nią – już mniej.

A pamięć tworzy postawy. Francuz Rosją się fascynuje, widzi w niej idee wolności, do których irracjonalnie tęskni. Niemiec podziwia w tej samej Rosji siłę imperium. Rozległość przestrzenną. Dla niego to partner. Wielki z wielkim.

My patrzymy na wschód nieufnie.

Jeden kraj. Trzy różne pamięci. Różne, bo w odmiennych warunkach kształtowane.

***

Podczas konferencji Pamięć i niepamięć wystąpiła m.in. pani Joanna Papuzińska, wieloletnia autorka książek dla dzieci. Mówiła o tym, jak pisać dla najmłodszych o historii. Nie sposób było uniknąć przy tym innego wątku – jak ci najmłodsi widzą historię? Co pamiętają, na co zwracają uwagę? Tu – dla zobrazowania przywołała postać małego Oskara Matzeratha z Blaszanego bębenka i jego postrzeganie międzywojennej rzeczywistości. Dziecko widziało co innego niż dorośli. Momentami więcej, niż powinno, więcej, niżby się wydawać mogło.

Kształtowanie pamięci to proces. 
Naturalny, powtarzalny. I narzędzie, bardzo ważkie.

Bo kto ma władzę nad przeszłością, ten decyduje o przyszłości. Są to słowa, które są i będą aktualne. Zawsze.

Dziecko jest pierwszym elementem w łańcuchu kształtowania pamięci. Dlatego temat poruszony przez Joannę Papuzińską, przy rozważaniach nad pamięcią i niepamięcią, był jak najbardziej na miejscu, zaś kolejne wątki, które z tego wyszły – inspirujące. Bo przecież – nie mniej ważne pytanie – zwłaszcza dla historyka – po tym, jak mówić o historii – to
   jak o nią pytać. 


A jak pytać o historię tych najmłodszych? Jak czytać ich źródła? O co pytać?

Wystąpienie Joanny Papuzińskiej trwało kwadrans. A dało mi wiele do myślenia. Kończąc studia magisterskie przymierzałem się do doktoratu. Wstępnie rozważałem temat związany z dziejami polskich domów dziecka na obszarze kresów południowo-wschodnich w czasie II wojny światowej. Potoczyło się inaczej. Wybrałem inaczej.

W piątkowe, salonowe popołudnie pomyślałem sobie – cholera – może jeszcze można powtórzyć ten wybór?

(Tak mniej więcej, w cenzuralnej formie można to ująć)














Łukasz Orzechowski

niedziela, 23 listopada 2014

IV Salon Ciekawej Książki

Dawno nie pisałem. Dawno weny nie było. Ani tym bardziej czasu.
Wstyd.

Niemalże rok temu założyłem tego bloga.  Zaciekawiony, jak to jest pisać. Inspiracją była też i konferencja o e-czytaniu - a dokładniej - blogerzy tam zapoznani. Długo rosła i przemieniła się w dzieło. Czy może zwyczajniej - w czyn.

Mój pierwszy wpis dotyczył Salonu Ciekawej Książki.
Z Salonem jestem poniekąd związany. W pewnym stopniu praca mnie wiąże. Ale obok tej pracy jest i sympatia, sentyment, ludzie, rodzaj zaangażowania w sprawę.

Ubiegłoroczna edycja Targów zbiegła się z podsumowaniem Roku Juliana Tuwima.  Nie brakowało imprez zamykających ten czas. Także i targowych, choć taką symboliczną i podsumowującą klauzurą było wręczenie Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima.  Nagrody i nowej, i starej. Nowej, bo wręczanej w 2013 r. po raz pierwszy; starej - bo nawiązującej do tradycji Nagrody Literackiej Miasta Łodzi - przedwojennej Łodzi.

Wyróżnienie to zostało wręczone na zamknięcie Festiwalu Puls Literatury, zaś pierwszym laureatem - laureatką stała się pani Magdalena Tulli. I jeśli coś w tym 2013 r. mogło budzić niedosyt, to fakt, że Salon Ciekawej Książki oraz Puls Literatury rozminęły się wówczas zupełnie. Na czym straciły obie imprezy, na czym na pewno trochę w tym tuwimowskim roku straciła i Łódź.

W tym roku jest inaczej:)
28 listopada wystartuje Salon Ciekawej Książki.
Wtedy też, w murach Centralnego Muzeum Włókiennictwa nastąpi oficjalnie otwarcie VIII edycji Festiwalu Puls Literatury.
Skorzystają na tym wszyscy. Czytelnicy, wydawnictwa, autorzy. 
Wreszcie i Łódź skorzysta.
Zanosi się na bardzo dobry czas dla miłośników literatury.

W ramach obu imprez nie zabraknie dobrych spotkań autorskich, paneli dyskusyjnych, warsztatów.

Wśród nich odbędą się także wydarzenia organizowane przez moje Wydawnictwo, 
którymi aż miło jest mi się pochwalić. Tym bardziej, że jest to już kontynuacja działań i starań, które, mam nadzieję, że w przyszłości też będą się z powodzeniem działy :)

A tymczasem prezentuję nasz salonowy rozkład jazdy. 

Keep calm and enjoy :)!


***



Od wojny do UE – współczesna Chorwacja

28 listopada 2014 (piątek)

godz. 17:00

sala B (czerwona)

Tradycyjnie podczas pierwszego dnia targów porozmawiamy o problematyce bałkańskiej z ekspertami z Centrum Naukowo-Badawczego Bałkany na przełomie XX/XXI w. 
Zapraszamy na panel dyskusyjny oraz promocję książki dr. Konrada Składowskiego
System rządów w Republice Chorwacji z serii wydawniczej „Bałkany XX/XXI w.

W tym roku podyskutujemy o Chorwacji, która przeszła długą drogę: z kraju rządzonego autorytarnie, ogarniętego wojną i izolowanego na arenie międzynarodowej stała się członkiem Unii Europejskiej i jedną z ważniejszych turystycznych destynacji.
Spotkanie będzie okazją do debaty nad dokonaniami i perspektywami na przyszłość tego bałkańskiego kraju.

Więcej na www.ksiegarnia.uni.lodz.pl
oraz na profilu wydarzenia w portalu Facebook.com




Adaptacje filmowe prozy Bohumila Hrabala

 spotkanie z Maciejem Robertem

29 listopada 2014 (sobota)

godz. 16:30

sala B (czerwona)

W tym roku przypada 100. rocznica urodzin Bohumila Hrabala.
Tym bardziej miło nam zaprosić Państwa na spotkanie z Maciejem Robertem, poetą, dziennikarzem, krytykiem literackim i filmowym, autorem publikacji
Skowronki i perełki.
Adaptacje filmowe prozy Bohumila Hrabala
Praca poświęcona jest ekranizacjom prozy jednego z najwybitniejszych pisarzy czeskich XX wieku. Autor analizuje dziewięć filmów. Poszczególne rozdziały wpisują filmoznawczą analizę w szeroki kontekst – antropologiczny, historyczny, filozoficzny i socjologiczny, co ma w zamierzeniu oddać wewnętrzne bogactwo omawianych utworów. W polskim piśmiennictwie naukowym jest publikacją pionierską – to pierwsza tak obszerna pozycja przynosząca analizy utworów Hrabala, a zwłaszcza ich ekranizacji.

Więcej na www.ksiegarnia.uni.lodz.pl
oraz na profilu wydarzenia w portalu Facebook.com




Taneczny umysł

 spotkanie z Tomaszem Ciesielskim

30 listopada  2014 (niedziela)

godz. 11:00

sala B (czerwona)
 
Ciało w ruchu językiem myśli?
Taniec widzialną formą filozoficznej refleksji estetycznej i etycznej?
Poznanie emocjonalne – szósty zmysł?

Taniec zwykle widziany jest jako, w najlepszym wypadku, oczyszczająca rozrywka, która pozwala oderwać się od codziennego natłoku myśli i dać fizyczno-estetyczną przyjemność. Dzisiaj okazuje się, że ta istotnie piękna forma ruchu to coś o wiele większego – głęboka i nieoczywista forma wewnętrznej refleksji, w której w niezwykły sposób uczestniczyć może także umysł widza.
Między innymi o tym opowie Tomasz Ciesielski, performer, tancerz, badacz teatru, autor publikacji 
Taneczny umysł
Teatr ruchu i tańca w perspektywie neurokognitywistycznej

Więcej na www.ksiegarnia.uni.lodz.pl
oraz na profilu wydarzenia w portalu Facebook.com


Wszystkie wydarzenia odbywają się w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi
przy ul. Piotrkowskiej 282, w sali B













Łukasz Orzechowski







niedziela, 26 października 2014

Kraków

Zdarza się wykonywać czynności powtarzane.

Kawę, herbatę zdarza się robić co dzień.
Do książki/filmu wracać.
Zakochiwać się po raz wtóry i co dzień w tej samej osobie.

Zdarza się wreszcie jeździć w te same miejsca, od lat.

Od kilku lat jesiennie podróżuję. Podróżuję tradycyjnie na targi książki, m.in. do Krakowa.
Kraków powtarzalnie jest wyjątkowy. Nawet jesienny, nieco zachmurzony, płaczliwy, chłodnawy – przyciąga.

Od lat odbywają się tu Targi Książki. To już pełnoletnia impreza – w tym roku dzieje się po raz 18.
A po raz pierwszy ze statusem międzynarodowym.
Odbywa się w nowym miejscu, w nowej hali, ulokowanej pomiędzy elektrociepłownią a pustostanem. Zwłaszcza, przy zachmurzonym niebie, sprawia to przygnębiające wrażenie. A odległość od czegokolwiek cywilizacyjnego to zgrzyt.

Nowohucki krajobraz. 

Choć przynajmniej - oswojony - przez około 60 tys. miłośników książek, którzy przeszli przez teren Targów.


***

Wyjazd tu to dla mnie miła odskocznia. Inna przestrzeń. Znajome twarze. Mnogość wszystkiego i wszystkich. Szczęśliwie lub nie – jednak do ogarnięcia.

Kraków działa inspirująco.
Jest tu czas na wyciszenie. I czas na zachwyt.
A podczas Targów Książki tutejszych znajdzie się także czas na dyskusję - wokół książki.

Taki też krakowski - jest ten tekst.

***

Moje Wydawnictwo na tle innych targowych to maleństwo. 6 metrów powierzchni. Niewiele ponad sto tytułów. Niskonakładowych. Naukowych. Jednak w grupie raźniej. A grupa spora.
Wśród masy wydawnictw nie brakuje tych naukowych – uczelnianych. Z misją.
Kaganek oświaty i te sprawy.

Nie kaganiec (zasłyszane z autobusu - kaganiec oświaty. Może chodziło o cenzurę?)

Wydawnictwa te trzymają się razem.

Wspólnie walczymy. Negocjujemy nasze sprawy. Załatwiamy. Sympatycznie i z życzliwością.
Lubię to.

W tle różnych zdarzeń są i debaty. Dyskusje.
Na jednej z ich dowiedziałem się, że wg badań raptem
20% klientów księgarń wie, czego chce

Wie, po co przychodzi. Cała reszta – działa impulsywnie.
A impuls wiadomo – kolor, hałas, krzyk z witryny. Promocja.

Seks Jaruzuelskiego i jego kochanki – najlepiej w  promocyjnej cenie z podtytułem, – nieopublikowane zapiski dziennika skromnej komunistki – lub – jeszcze lepiej – opozycjonistki – to byłby tytuł. Byłby temat. Impuls.

Moimi tytułami trzeba walczyć jednak inaczej.
Na tej samej debacie dowiedziałem się, by księgarze (jeśli chcą funkcjonować) przenosili swoją działalność handlową i kulturotwórczą do centrów handlowych. Dla pojedynczych podmiotów gospodarczych pomysł nierealny. Dla sieciówek - jak pokazuje praktyka – całkiem trafny.

Czy zatem stanie się w końcu nierealne księgarstwo tradycyjne. Księgarstwo po prostu?

***

W tle tych debat krąży temat tzw. ustawy francuskiej,
regulującej ceny książek.

Wszędzie miałaby kosztować tyle samo, za wyjątkiem kilku, ścisłe określonych sytuacji (np. na targach klient miałby okazję nabyć książkę z 15% rabatem). Cel – ochrona niesieciowych księgarń oraz zwiększenie poziomu czytelnictwa.

Potencjalny czytelnik miałby być wabiony poziomem merytorycznym pracowników księgarni, jej ofertą, klimatem, nie zaś ceną.

Pomysł tyleż, co dobry w teorii, w praktyce – niepraktyczny. Bo okaże się, że owszem – w sieciówie czy w księgarni niewielkiej tytuł x będzie kosztował tyle samo. Ale w tej pierwszej klient kupując książkę otrzymać może rabat na płytę CD, jakiś miły gadżet, zniżkę lojalnościową na kolejne zakupy.

Będzie to możliwe, bo to cena detaliczna ma być równa, nie zaś hurtowa – w praktyce w nowych warunkach – decydująca w dużym stopniu o przewadze konkurencyjnej mocniejszych podmiotów.

Odnoszę wrażenie, że proponowane rozwiązania niewiele pomogą małym księgarzom.
A może i czytelnikom zaszkodzą.

To wspomniane 20% osób, które przychodzą do księgarń wiedząc, czego chce – być może to odsetek tych, którzy mogą pozwolić sobie na planowy zakup książki? Pozostała zaś cześć – może rozeznaje aktualne promocje? I pod wpływem ceny – rzeczywiście działa impulsywnie.

Nie wiem, czy tak jest. Nie znam też metodologii badania. Niemniej – nie jest powiedziane, że sztywne ceny książek, zwłaszcza, jeśli te będą wysoko kalkulowane, zniechęcą czytelników.

***

Nieduży wydawcy akademiccy działają wspólnie.

Księgarze – z pewnością też przyjmują wspólny front, choć nie wiem, jak bardzo skutecznie i konsekwentnie realizują swoją politykę.
Powinni naciskać, by nazywać rzeczy po imieniu. Ściśle określić, czym jest księgarnia. Tj. pozostawić tam wyłącznie książki. Oferować rzetelną wiedzę pracowników. Pasję załogi. Kulturotwórczą funkcję spełniać.  Wówczas może ustawa o jednolitej cenie książki może miała by sens i spełniłaby pokładane w niej nadzieje?











Łukasz Orzechowski















środa, 1 października 2014

Niepokojąca współczesność

Pod koniec wakacji miałem okazję obejrzeć Odyseję kosmiczną 2001, po raz pierwszy na srebrnym ekranie. O tym, że jest to zjawisko, przekonywać nie trzeba. To jeden z tych obrazów. Po prostu tych.

Część pierwsza filmu poświęcona jest początkom ludzkości. Widzimy człekokształtne istoty zajadle walczące między sobą, o siebie. Istoty prymitywne i bojaźliwe, lękające się przyrody, dzikich zwierząt, śmierci; pełne troski o potomstwo, o swoich.
Po ludzku -  są nam bliskie

Przełom rozwojowy nadchodzi wraz pojawieniem się monolitu -  wczesnej ludzkości objawia się prostopadłościan, ciemny, grafitowy, matematycznie doskonały, ponadczasowy, spójny z tym, co tam na górze, choć znajduje się tu - na ziemi.
Po zetknięciu się z tym cudem następuje przemiana. Jeden z przedstawicieli praczłowieka odkrywa pierwsze prymitywne narzędzie - uczy posługiwać się kością. Rozłupuje nią inne kości. Używa przy polowaniu. Używa w  w walce.

Kolejne epizody pokazują już zupełnie inne miejsce człowieka.

Tym razem jest jest on świadomym zdobywcą kosmosu. Technologicznie przekracza granice. Bada i zdobywa nieskończone światy.

Na księżycu odnajduje przypadkiem monolit. Taki sam, który przemienił praczłowieka. Podobnie, jak przed tysiącami lat, obiekt budzi  zdumienie i jest zupełnie niezrozumiały. Zachowanie i podekscytowanie ludzi niewiele odbiegają od reakcji ich protoplastów.

Monolit wysyła sygnał ciągły w stronę Saturna, za którym podążają ludzie - wyrusza międzyplanetarna wyprawa. Podczas niej człowiek staje poniekąd twarzą w twarz z samym sobą. Konfrontuje się z superkomputerem, który kieruje misją. Hal 9000 to doskonalsze wcielenie ludzkości. Obdarzony jest sztuczną inteligencją, indywidualną osobowością, poczuciem jestestwa.

I mimo wszystko popełnia błąd. Popada w obłęd, wariuje. Zabija ludzi.

Później okazuje się, że oszalał, ponieważ nakazano mu kłamać. A tego nie potrafił. Nie rozumiał. W końcu sam zginął, został unicestwiony przez jedyną ocalałą z załogi osobę, Davida Bowmana, kapitana statku. Doleciał on do celu podróży i pod wpływem obcej siły stał się zalążkiem czegoś doskonalszego, co w kolejnej części - Odysei 2010 (reż. P. Hyams) 
uratowało ludzkość przed zimnowojenną zagładą.

Jest w tej historii coś niepokojącego.

***

Oglądając film odnosi się wrażenie, że wszystko jest nierealne. 

Przeszłość jest tak zamierzchła, że prawie poza czasem, zaś przyszłość tak doskonała, że aż nadto odległa, by znając realia współczesności  przyjąć ją za swoją, spodziewaną.

W tych dwóch różnych światach człowiek chce żyć.
Chce zdobywać nowe światy. Dla praczłowieka novum była przestrzeń, woda, ląd. Później - wyzwaniem stał się wszechświat cały. Jeden i drugi człowiek - lękają się śmierci. Tak samo, obaj troszczą się o najbliższych. O swoich kochanych.

Obojgu brakuje pokory - ten pierwszy z podniesiona głową ruszy na podbój plemienia obok, ten drugi wcieli się w twórcę sztuczniej inteligencji naśladującej rozumowanie człowieka.
Wreszcie - ci sami ludzie walczą. Między sobą. Praczłowiek zatłucze swojego pobratymca. 
Człowiek Odysei spiskując - pośrednio też zabije. 

W tych nierealnych światach Kubrick realnie naszkicował naturę człowieka. 

Naturę niezmienną. Nie ulega ona ewolucji od prymitywnej formy, ani pod wpływem intelektualnego rozwoju, ani wskutek działania postępu. Co najwyżej czynniki te dodają jej tylko stosowny i powierzchowny szlif. 

*** 
Nie raz wspominałem, że historia nie jest nauczycielką życia, że mimo wszelkich analogii nie jest i powtarzalna. Zawsze są różne konteksty nadające nowy sens podobnym wydarzeniom, procesom, pozwalające im istnieć i funkcjonować w kolejnych nowych odsłonach. Czasem jest to wtórne dobro, częściej jednak - jakby zło. Bardzo chciałbym, by tak nie było.

Tymczasem jednak współczesność mnie niepokoi, jak nigdy.

Jakby coś wisiało w powietrzu. Jakby coś wydarzyć się miało. Niepokoi mnie wojna na Ukrainie.  Niepokoi mnie Islam. Niepokoi mnie wirus eboli. Potencjalna jego inwazja terrorystyczna na świat. Niepokoi mnie Internet i jego moce. Niepokoją mnie ludzie.

Najbardziej niepokoi mnie to, że zawodzi wiara. 

Wiara w postęp. W rozwój, który miałby moc zmienić ludzkość. Zaprowadzić do pokoju. Wyzbyć z niej najbrutalniejsze instynkty, które czasem kryją się za wyrachowaniem. 

Niepokoi to, że wydaje się, że Kubrick szczególnie w tym aspekcie się nie pomylił - że człowiek nigdy się nie zmieni, niezależnie, czy jest u początku swojej drogi dziejowej, czy też już na bardzo zaawansowanym jej etapie. 

W Odysei 2010 ratunek i opamiętanie ludzkości przyniosła dopiero obca siła. 



Niepokojąca współczesność







Łukasz Orzechowski

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...