Ponad rok temu wybuchła rewolucja na Ukrainie. Druga w ciągu dekady.
Pamiętam pierwszą - pomarańczową - i nasz entuzjazm dla niej. Pochody. Zbiórki. Gesty poparcia.
Podobnie było rok temu.
My, jakoś podskórnie, historycznie, chyba jesteśmy stęsknieni do buntu.
Lubimy walczyć za wolność - waszą i naszą. Lubimy się wychylać.
Odnieść można wrażenie, że w jakimś sensie - postawy poparcia dla uciśnionych są nam po prostu niezbędne. Bo tu - w Polsce - kanon klasycznych buntów się wyczerpał. Komuna legła. Żadnych dyktatorów. Nawet zryw młodzieńczy już inny - internetowy. I ludzie inni - nieco rozmemłani, na co dzień - zdystansowani.
A Ukraina była i jest namacalna.
I w pewnym sensie - budzi też romantyczno-wolnościowe tęsknoty. Te stepy. Te kresy. Ta polskość promieniejąca na ziemie, które przez wieki były nasze. Z perspektywy starszego brata - ma się chęć pomóc. Braciom Ukraińcom. No i, chciałoby się zaprosić Ukrainę do rodziny narodów Europy. Walczyć o prawa człowieka. O rozwój gospodarczy. I sprawiedliwość dziejową. Na przekór, niesprawiedliwości wschodniej.
To zupełnie przyzwoite podejście. Dobrze o nas świadczy, po prostu - dobrze świadczy o ludziach, gdy ci chcą pomóc potrzebującym. Nawet, jeśli w zbiorowym geście.
Z drugiej strony - tuż obok zwykłych ludzi jest polityka.
Polityka polska, europejska, światowa.
Rok temu pisałem o tym wiele. Porównywałem politykę Unii Europejskiej względem Ukrainy do mojej pierwszej wyprawy na Krym, na którą zabrałem Stepy akermańskie. Półwysep okazał się być tak zabetonowany, że trudno było znaleźć miejsce na romantyczne odczyty słów Mickiewicza, na co po cichu przed wyjazdem liczyłem.
Unia Europejska zdawała się także patrzeć na Ukrainę przez pryzmat tyleż, co optymistyczny, to i naiwny. Wiara w ukraińską demokrację, Arenę polityczną. Praworządność. Gospodarkę. Wreszcie - negocjacje stowarzyszeniowe z pominięciem czynnika rosyjskiego - już wtedy budziły wątpliwości.
Już wtedy wiedzieliśmy, że wszystko to było bardzo naiwne. Teraz wiemy, jak bardzo.
Po ponad roku od Majdanu nie jesteśmy już pewni dalszego biegu wypadków.
Wg mnie rozwiązania siłowe zastosowane przez Janukowycza były inspirowane ze wschodu - osłabiły jego pozycję, zdestabilizowały kraj, sprowokowały i zdeterminowały tłum.
W jakimś sensie - obie strony zostały oszukane. Janukowycz - brnął ku najgorszym rozwiązaniom. I upadł.
Rosja spustoszała wschód Ukrainy. Doprowadziła do klęski humanitarnej. Wodzi Zachód za nos.
Robi, co chce. Faktyczna wojna na Ukrainie, okupacja Krymu, bezczelność rosyjskiej polityki zagranicznej - boleśnie przypomniały o tym, że najbliższy Europejczykom świat nie zmienił się szczególnie - że Europa może być jeszcze zagrożona.
Jakże wyświechtane zdanie, że pokój raz dany nie jest jest dany na zawsze, zyskuje na aktualności.
Międzynarodowe sankcje gospodarcze duszą rosyjski kapitał.
Z drugiej strony historia pokazuje, że Rosja stawała w zwycięskie szranki nawet, gdy gospodarczo, cywilizacyjnie była słabsza od swoich przeciwników.
Czy sankcje to jest nią sposób? A czy istnieje lepszy? A może to prowokacja, woda na młyn radykalnych działań?
Ten niedźwiedź postawiony pod ścianą może chętniej zamachnąć się łapą, niż potulnie ustąpić.
Ludzie rok temu wyszli na ulicę na fali proeuropejskiego entuzjazmu.
Z czasem wyszło, że są różni ludzie i rożne interesy.
Ciekawi mnie, co oni myślą teraz.
Wydawało się, że śmiertelne ofiary Majdanu to ostatni polegli tej zawieruchy.
A okazało się, że to dopiero początek.
Po antyrządowej stronie barykady stali różni ludzie jak i także różne interesy.
Na pewno decydujący był euroentuzjazm. On determinował. Dodawał nadziei i sił.Utwierdzał w przekonaniu, że Europa jest tuż. Że Europa pomoże, upomni się i w mig rozwiąże wszelkie problemy młodej demokracji.
Ludzie - na fali wspomnionego też euroentuzjazmu, który był podgrzewany przez Europę, także brnęli. Ich nadzieje i wiara okazały się być płonne.
Bo teraz pozostali sami.
To bolesna lekcja.
I udzielana ponownie. Ta sama, którą Zachód wykładał podczas zimnej wojny.
Lekcja polityki realnej. Praktycznej. Umiesz liczy? Licz na siebie.
Gdy jest się uciśnionym, to romantycznie wierzy się, że rewolucja zwycięży wszystko, że sojusznicy są tuż, tuż i tylko czekają na pierwszy krok, po którym wejdą i wspomogą wymiernie w walce oraz w budowaniu nowej, lepszej rzeczywistości.
Wiara ta przywiera na sile, gdy padają wielkie słowa oraz mniejsze gesty, nie czyny.
W praktyce - gdy przychodzi co do czego, to zainteresowani ponoszą ofiarę. Jeśli wygrają - mogą liczyć na umiarkowane wsparcie - pomoc - jakże odmienną, niż wcześniej - wyobrażaną. A jeśli przegrają - no cóż...
Tę lekcję odrobiliśmy i my. Nim przyszedł 1989 r., nieraz ponosiliśmy ofiarę walki. W tle Zachód głównie trzymał kciuki. Później - umiarkowane wsparcie, masa pracy - własnej - i ciągle inny, niż wyobrażano sobie, "sukces".
Proces zdecydowanie bardziej ewolucyjny, niż rewolucyjny.
Ukraina uwierzyła.
Uwierzyła, że wydarzy się europejski cud, Europa sama podbudowywała tę wiarę, nawet, gdy wypadki nabierały tempa. Przyspieszyła - niepotrzebnie - tempo proeuropejskich zmian. Bo prędzej, czy raczej później - ewolucyjnie - i tak zaszłyby one.
Zachód ma swoje na sumieniu.
Choć nie ma żadnej wątpliwości, że to Rosja jest odpowiedzialna za obecny stan Ukrainy.
Jednak - moralnie - i zupełnie praktycznie - Zachód nie jest bez winy.
Przystąpił - jak wyżej napisałem - naiwnie do negocjacji, Nie liczył się z faktem, że decydując się na wciąganie Ukrainy w swoją strefę wpływów drażni wschodniego niedźwiedzia - że będzie musiał ją niezmiernie wspomagać, by energetycznie, politycznie, gospodarczo mogła funkcjonować. Zabrakło rzeczy podstawowej - realnej (bogatej) oferty rekompensującej straty wynikające z ochłodzenia relacji gospodarczych ukraińsko-rosyjskich. Zabrakło (i brakuje) wyobraźni. I odpowiedzialności - za los polityczny państwa oraz jego obywateli - zwykłych ludzi. Nie zabrakło gestów. A w czasie wojny - symbolicznej pomocy. No i - sankcji.
Łukasz Orzechowski
Pamiętam pierwszą - pomarańczową - i nasz entuzjazm dla niej. Pochody. Zbiórki. Gesty poparcia.
Podobnie było rok temu.
My, jakoś podskórnie, historycznie, chyba jesteśmy stęsknieni do buntu.
Lubimy walczyć za wolność - waszą i naszą. Lubimy się wychylać.
Odnieść można wrażenie, że w jakimś sensie - postawy poparcia dla uciśnionych są nam po prostu niezbędne. Bo tu - w Polsce - kanon klasycznych buntów się wyczerpał. Komuna legła. Żadnych dyktatorów. Nawet zryw młodzieńczy już inny - internetowy. I ludzie inni - nieco rozmemłani, na co dzień - zdystansowani.
A Ukraina była i jest namacalna.
I w pewnym sensie - budzi też romantyczno-wolnościowe tęsknoty. Te stepy. Te kresy. Ta polskość promieniejąca na ziemie, które przez wieki były nasze. Z perspektywy starszego brata - ma się chęć pomóc. Braciom Ukraińcom. No i, chciałoby się zaprosić Ukrainę do rodziny narodów Europy. Walczyć o prawa człowieka. O rozwój gospodarczy. I sprawiedliwość dziejową. Na przekór, niesprawiedliwości wschodniej.
To zupełnie przyzwoite podejście. Dobrze o nas świadczy, po prostu - dobrze świadczy o ludziach, gdy ci chcą pomóc potrzebującym. Nawet, jeśli w zbiorowym geście.
Z drugiej strony - tuż obok zwykłych ludzi jest polityka.
Polityka polska, europejska, światowa.
Rok temu pisałem o tym wiele. Porównywałem politykę Unii Europejskiej względem Ukrainy do mojej pierwszej wyprawy na Krym, na którą zabrałem Stepy akermańskie. Półwysep okazał się być tak zabetonowany, że trudno było znaleźć miejsce na romantyczne odczyty słów Mickiewicza, na co po cichu przed wyjazdem liczyłem.
Unia Europejska zdawała się także patrzeć na Ukrainę przez pryzmat tyleż, co optymistyczny, to i naiwny. Wiara w ukraińską demokrację, Arenę polityczną. Praworządność. Gospodarkę. Wreszcie - negocjacje stowarzyszeniowe z pominięciem czynnika rosyjskiego - już wtedy budziły wątpliwości.
Już wtedy wiedzieliśmy, że wszystko to było bardzo naiwne. Teraz wiemy, jak bardzo.
Po ponad roku od Majdanu nie jesteśmy już pewni dalszego biegu wypadków.
Wg mnie rozwiązania siłowe zastosowane przez Janukowycza były inspirowane ze wschodu - osłabiły jego pozycję, zdestabilizowały kraj, sprowokowały i zdeterminowały tłum.
W jakimś sensie - obie strony zostały oszukane. Janukowycz - brnął ku najgorszym rozwiązaniom. I upadł.
Rosja spustoszała wschód Ukrainy. Doprowadziła do klęski humanitarnej. Wodzi Zachód za nos.
Robi, co chce. Faktyczna wojna na Ukrainie, okupacja Krymu, bezczelność rosyjskiej polityki zagranicznej - boleśnie przypomniały o tym, że najbliższy Europejczykom świat nie zmienił się szczególnie - że Europa może być jeszcze zagrożona.
Jakże wyświechtane zdanie, że pokój raz dany nie jest jest dany na zawsze, zyskuje na aktualności.
Międzynarodowe sankcje gospodarcze duszą rosyjski kapitał.
Z drugiej strony historia pokazuje, że Rosja stawała w zwycięskie szranki nawet, gdy gospodarczo, cywilizacyjnie była słabsza od swoich przeciwników.
Czy sankcje to jest nią sposób? A czy istnieje lepszy? A może to prowokacja, woda na młyn radykalnych działań?
Ten niedźwiedź postawiony pod ścianą może chętniej zamachnąć się łapą, niż potulnie ustąpić.
Ludzie rok temu wyszli na ulicę na fali proeuropejskiego entuzjazmu.
Z czasem wyszło, że są różni ludzie i rożne interesy.
Ciekawi mnie, co oni myślą teraz.
Wydawało się, że śmiertelne ofiary Majdanu to ostatni polegli tej zawieruchy.
A okazało się, że to dopiero początek.
Po antyrządowej stronie barykady stali różni ludzie jak i także różne interesy.
Na pewno decydujący był euroentuzjazm. On determinował. Dodawał nadziei i sił.Utwierdzał w przekonaniu, że Europa jest tuż. Że Europa pomoże, upomni się i w mig rozwiąże wszelkie problemy młodej demokracji.
Ludzie - na fali wspomnionego też euroentuzjazmu, który był podgrzewany przez Europę, także brnęli. Ich nadzieje i wiara okazały się być płonne.
Bo teraz pozostali sami.
To bolesna lekcja.
I udzielana ponownie. Ta sama, którą Zachód wykładał podczas zimnej wojny.
Lekcja polityki realnej. Praktycznej. Umiesz liczy? Licz na siebie.
Gdy jest się uciśnionym, to romantycznie wierzy się, że rewolucja zwycięży wszystko, że sojusznicy są tuż, tuż i tylko czekają na pierwszy krok, po którym wejdą i wspomogą wymiernie w walce oraz w budowaniu nowej, lepszej rzeczywistości.
Wiara ta przywiera na sile, gdy padają wielkie słowa oraz mniejsze gesty, nie czyny.
W praktyce - gdy przychodzi co do czego, to zainteresowani ponoszą ofiarę. Jeśli wygrają - mogą liczyć na umiarkowane wsparcie - pomoc - jakże odmienną, niż wcześniej - wyobrażaną. A jeśli przegrają - no cóż...
Tę lekcję odrobiliśmy i my. Nim przyszedł 1989 r., nieraz ponosiliśmy ofiarę walki. W tle Zachód głównie trzymał kciuki. Później - umiarkowane wsparcie, masa pracy - własnej - i ciągle inny, niż wyobrażano sobie, "sukces".
Proces zdecydowanie bardziej ewolucyjny, niż rewolucyjny.
Ukraina uwierzyła.
Uwierzyła, że wydarzy się europejski cud, Europa sama podbudowywała tę wiarę, nawet, gdy wypadki nabierały tempa. Przyspieszyła - niepotrzebnie - tempo proeuropejskich zmian. Bo prędzej, czy raczej później - ewolucyjnie - i tak zaszłyby one.
Zachód ma swoje na sumieniu.
Choć nie ma żadnej wątpliwości, że to Rosja jest odpowiedzialna za obecny stan Ukrainy.
Jednak - moralnie - i zupełnie praktycznie - Zachód nie jest bez winy.
Przystąpił - jak wyżej napisałem - naiwnie do negocjacji, Nie liczył się z faktem, że decydując się na wciąganie Ukrainy w swoją strefę wpływów drażni wschodniego niedźwiedzia - że będzie musiał ją niezmiernie wspomagać, by energetycznie, politycznie, gospodarczo mogła funkcjonować. Zabrakło rzeczy podstawowej - realnej (bogatej) oferty rekompensującej straty wynikające z ochłodzenia relacji gospodarczych ukraińsko-rosyjskich. Zabrakło (i brakuje) wyobraźni. I odpowiedzialności - za los polityczny państwa oraz jego obywateli - zwykłych ludzi. Nie zabrakło gestów. A w czasie wojny - symbolicznej pomocy. No i - sankcji.
Łukasz Orzechowski