wtorek, 31 grudnia 2013

Cisza przed burzą? Burza po ciszy?

W swoim czasie na Ukrainie bywałem regularnie. Wyprawy w czasie studiów miały ten urok, że rzucając wszystko tak naprawdę nie rzucało się wiele. No bo cóż mógł ryzykować student, co pozastawiał za sobą? Z tego powodu dość spontanicznie można było jechać. I zawsze ciut później, niż się planowało wrócić. Taki komfort sprzyja. Sprzyja poznaniu.

Z Łodzi do Lwowa jedzie się długo, choć po poznaniu kilku patentów jest to chociaż podróż nie tylko interesująca, co przede wszystkim – nietypowa. Daje przedsmak. Przedsmak Wschodu.

Pierwszy raz na Ukrainie byłem chyba w 2008 roku. Z pięknego Lwowa pojechałem z przyjacielem na Krym. Zabraliśmy z sobą Stepy Akermańskie, by odczytać je w dogodnym miejscu.
Tam okazało się, że powinniśmy raczej zabrać podręcznik do nauczania treści z zakresu układania i zagęszczania mieszanki betonowej, ze szczególnym uwzględnieniem pielęgnacji starego betonu. Krym okazał się być nim pokryty w niewyobrażalnej ilości. Przypuszczam, że w dawnych czasach w związku sowieckim musiał istnieć medal wylewacza betonu.

W każdym razie byliśmy bardzo naiwni.

Z czasem przyszło i poznanie. A przede wszystkim – zrozumienie. Zrozumienie tego, że nasze pojęcia, postrzeganie, nie mają zastosowania u wschodnich sąsiadów. Te subtelności, zarówno dnia codziennego, jak i w języku wielkiej polityki sprawiają, że znaczenia takie, jak demokracja, szaleństwo, miłość, czy brawura, u tak bliskich sobie narodów, niepozornie się różnią.

Od końca listopada na Majdanie w Kijowie trwają protesty. Tuż po aresztowaniu Julii Tymoszenko miałem okazję być w Kijowie. Przed aresztem, gdzie ją przetrzymywano, naprzeciw siebie stały dwie manifestacje, jedna za, druga przeciw pięknej Julii. Na zmianę skandowały hasła, były piosenki, a i pokrzykiwania się zdarzały. Jak się okazało, uczestnicy obu zgromadzeń byli opłacani. Czy wszyscy, nie wiem. Wszystko przebiegało spokojnie. Jednak na wypadek, jakby coś poszło nie tak, przecznicę dalej sznur suk milicyjnych stał 
i nadzorował sytuację. 

Ukraińska demokracja.

Moje skojarzenia, gdy po raz pierwszy zobaczyłem w TV Majdan ludzi, były oczywiste. Określone środowiska są w stanie zapłacić za określone postawy. Żywioł jednak się rozlał. Ktoś nad tym panuje? Czego oczekuje?

Przy uzależnieniu gospodarczym naszego wschodniego sąsiada od jeszcze większego ich sąsiada nie ma mowy o stowarzyszeniu Ukrainy z UE. Moskwa wspaniałomyślnie zakupiła ukraińskie obligacje. Obniżyła ceny gazu. Uzależniła tym samym Kijów od siebie. Między słowami ośmieszyła niekonkretną Unię. Na swój sposób upomniała i Janukowycza.

Można powiedzieć, że decydenci europejscy przystępując do rozmów z Kijowem wyposażyli się w zestawy Stepów Akermańskich. Negocjacje z pominięciem czynnika rosyjskiego były co najmniej naiwne. Podobne, jak postrzeganie samej Ukrainy i stosowanie do niej europejskich pojęć. To co najmniej dwa kraje - wschodnia i zachodnia Ukraina. Kraje, gdzie rządzą oligarchowie. Gdzie wciąż są żywe tendencje nacjonalistyczne, także wśród opozycji. I, jeśli się nad tym dobrze zastanowić, kraje, w których nie wiadomo, kogo popierać.

Czy obecnie mamy do czynienia z ciszą przed burzą? Nie bardzo. Już raczej z daleka pobrzmiewa burza kijowska. Unia się wycofała. Rosja ugłaskała sytuację. Janukowicz bierze na przeczekanie naród. Ten pod „Majdanem” zaczyna słabnąć. Wciąż protestuje. Organizuje się. Ale w imię czego? Cisza.

Sytuacją, w której ta cisza zwiastuje jednak burzę, to ta, w której Ukraina się dzieli, zaś ukraińskie idee wolnościowe wylewają się na Rosję. Kto na to pozwoli? Kto by skorzystał?


Pomnik Matki Ojczyzny, Ukraina, Kijów

Pomnik Matki Ojczyzny, Ukraina, Kijów



poniedziałek, 23 grudnia 2013

Świnta, świnta i po…

Ostatni weekend przed Świętami, to jakby 6. i 7. dzień pracy.
Ciężki weekend. W domach się pokrzykuje. Nerwowo pogania. Niektórzy nieco wydrą się nawet.

Nie wszędzie tak jest, u niektórych karp w drzwiach stanie i zapuka, do łazienki wskoczy, jeśli nie uświadczy wanny, to chociaż pod prysznic wejdzie. Sympatycznie.

Tak się złożyło, ze nigdy karpia nie jadłem. Może któryś przybije mi za to płetwę.

Tak się też złożyło, że większość moich Świat była kameralnymi wydarzeniami. Rodzina niewielka, ledwo kilka osób. I bajkowo nie było. Tzn., zwyczajnie. Bez magii, czy fajerwerków. Czy specjalnej wiary.

Dziś z różnych powodów wigilię spędzam w jeszcze mniejszym gronie. Pyta się mnie, czy chce mi się szykować, gotować, sprzątać, itp… Dla dwóch, trzech osób.

Chce się. Kiedyś byłem sceptyczny wobec świąt. Święta, święta i po świętach. Sporo roboty i nerwówka. Nic fajnego.

Dziś patrzę inaczej. Mojej Mamie na świętach zależy. Kiedyś żadnych Świąt nie miała. Więc obecnie ma z nich radość, jak są. Mój sceptycyzm byłby co najmniej nie na miejscu, po ludzku byłby sukinsynstwem. 

I tak na tle nerwówki przedświątecznej myślę sobie, że może powinno się doceniać to, że te Święta w ogóle jakieś się ma? Nauczyła mnie tego swoją postawą.  Z perspektywy zawstydza mnie moja złość, czy zniechęcenie. Czy nerwy nad garem. A zdarzało się…

Za moment Święta. Może tak szybko nie skwituje się ich, że już po…


Przedświątecznie polecam:






Świnta, świnta i po…








piątek, 20 grudnia 2013

Prawdziwych neonów już nie ma

W tym roku rozpoczęliśmy w Łodzi szumnie remont trasy W-Z.
Remont, jakiego u nas jeszcze nie było. Który ma zmienić wszystko. Coś musi zniknąć, by pojawiło się coś.

Jestem sentymentalny. Tego typu sytuacje, jak coś przestaje istnieć, każą mi bzdurnie zamyślać się. I pewnie naszej WuZetce bym to darował, za wiele bym o niej nie myślał, gdyby nie dziś zasłyszany Jean MichelJarre – jego Oxygene - część 4. I, w sumie, nie o samą WuZetkę tu chodzi… a o Dom Handlowy Central.

Central powstał bodajże w 1972 r. I funkcjonuje do dziś. Ponoć zawsze świetnie zaopatrzony. Nie mam prawa tego pamiętać, choć mam pościel z Centralu, z charakterystyczną metką-etykietą   (nota bene – moja Mama kupiła ją za pieniądze przeznaczone wówczas na mebelki. Po krachu z mebelków nici, starczyło ledwo na pościel. Zubożenie w pięć minut). Pościel wciąż przyzwoita.

Naprzeciwko Centralu był i jest przystanek autobusowy. Kiedyś wyczekiwało się tam na linię pośpieszną „F”, której dziś też już nie ma. Pamiętam te wyczekiwania, pilnowany przez Mamę w ruchliwym centrum miasta.
W tle z głośników umieszczonych na Centralu prawie zawsze płynął Jean Michel Jarre i  jego Oxygene. Było w tych dźwiękach coś przejmującego. Coś, co dobrze pamiętam. Nie dawało spokoju. I do dziś nie daje.

Na tej samej ścianie, na której wisiały głośniki, był neon. Wówczas jeszcze działający. Neonowa para. Ona i on. Chyba niebieskawa. Może kolorowa? Podobnych neonów w Łodzi była cała masa.


Dziś na Centralu pary brak. W innych miejscach także z dawnych czasów już nic nie świeci. Pozostał tylko Jean Michel Jarre. Prawdziwych neonów już nie ma. 








Dom Handlowy Central - plakat 40-lecia







poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ni ma jak Lwów

Zamieszanie na Ukrainie przywołało we mnie wspomnienia lat studenckich. Z racji zainteresowań badawczych sporo wówczas czytałem o tym kraju, kilka razy udało się tam wybyć .

Na 4. i 5. roku studiów pisałem pracę magisterską poświęconą... łódzkim kresowiakom. Tym Polakom z kresów południowo-wschodnich, którzy wskutek różnych okoliczności, najczęściej tragicznych, znaleźli się w Łodzi. 
Tu właśnie ukonstytuował się na początku lat dziewięćdziesiątych oddział Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, o którym napisałem pokaźną magisterkę.

Praca z Kresowiakami była zaskakująca. Masa wiedzy. Szkoła życia. Momentami ich entuzjazm zawstydzał.
Zarówno oni, jak i ja, pytaliśmy o to, co po nich, tu, w Łodzi, pozostanie. W sensie stricte materialnym niewiele. Niemniej, z tej perspektywy nie należy ich oceniać. Przedsięwzięcia, realizowane przez nich, nieraz kosztem wielu sił, zaangażowania i zdrowia, miały wymiar przede wszystkim moralny. Ratowały pamięć, były wyrazem hołdu, przejawem patriotyzmu. Budzili tym mój szacunek. Przede wszystkim, wielkim zaangażowaniem, ideą, wiarą w sens. Obecnie, zanikające chyba wartości.

Przeżyli oni trudny okres PRL, w którym temat kresów politycznie był niepoprawny. Z drugiej strony udało im się zachować dziedzictwo kresów. Mimo niesprzyjającej sytuacji politycznej przenieśli pewne wartości moralne, swoją historię. Dziś mogą mieć poczucie satysfakcji, że system, który ich tłamsił, upadł, a oni wciąż trwają. Wreszcie mają prawo do propagowania kresów, do wyjazdów w rodzinne strony, do udziału w dyskusjach poświeconych sprawom kresowym. W niewielkim stopniu jest do zadośćuczynienie moralne za poniesione krzywdy.

Dziś Kresowiaków w Łodzi jest co raz mniej. Odchodzi pewien rodzaj polskości, który tu, znalazł swoją drugą, małą ojczyznę. Bo ta pierwsza, to najczęściej Lwów. I nawet ci, którzy polubili nasze miasto, z rozrzewnieniem powiadają, że ni ma, jak Lwów.

Więcej o łódzkich kresowiakach:







Hrabal i inni

Za dwa tygodnie rok się skończy. Dwa tygodnie i dwa dni. Sam nie wiem, kiedy te dwanaście miesięcy przemknęło. 
Pracowity to był rok. Mnóstwo spotkań autorskich. Ciekawych osobowości. Roboty. I inspiracji. 

Teraz – czas na relaks. Relaks – np. przy filmie czeskim.  Czy książce.

Czeskie kino już z racji tego, że jest czeskie, wywołuje uśmiech. Budzi dobre skojarzenia. Pokazuje dystans. Albo po prostu - nie pokazuje więcej, niż pokazać należy. Czy można.

W listopadzie 2013 r. organizowałem  w Muzeum Kinematografii w Łodzi spotkanie promocyjne z prof. Eweliną Nurczyńską-Fidelską oraz z dr Ewą Ciszewską, redaktorkami książki Hrabal i inni. Adaptacje czeskie literatury.
Nie mogłem się oprzeć wówczas wrażeniu, że coś każe mi się uśmiechać. I wierzyć, że spotkanie wyjdzie. I wyszło. 

Panie przybliżyły zgromadzonym zarówno samą książkę, omówione w niej filmy, jak i oczywiście literaturę i kinematografię czeską. Szczęśliwie nie było jak w przysłowiowym czeskim filmie –  w bardzo jasny i klarowny sposób opowiedziały o specyfice postrzegania świata przez naszych południowych sąsiadów. 

Po wszystkim obejrzeliśmy w Muzeum Postrzyżyny Jiriego Menzla. Dziś zaś ponownie do nich wróciłem, tym razem do pierwowzoru. 


Hrabal zapewnił mi miłą niedzielę. 

Teraz czas na innych.



Hrabal i inni










piątek, 13 grudnia 2013

Salon Ciekawej Książki stracił puls

Od 5 grudnia aż do 15 2013 r. trwa w Łodzi VII Festiwal Puls Literatury. Bogaty w przedsięwzięcia. Spotkania autorskie, w warsztaty. Literatura poważna. I zupełnie na luzie. Impreza zwieńczana zostanie wręczeniem Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima. Jako łodzianin mogę się tylko cieszyć.

Niespełna tydzień przed rozpoczęciem Festiwalu odbył się w Łodzi III Salon Ciekawej Książki. Salon, który przez łódzką Gazetę Wyborczą został opisany negatywnie, raczej wrogo. Pod hasłem:

Salon Książki zawodzi. Drogo, niszowo i raczej dla dzieci.

http://lodz.gazeta.pl/lodz/1,35153,15056544,Salon_Ksiazki_zawodzi__Drogo__niszowo_i_raczej_dla.html

Artykuł niemalże tendencyjny. Krytyczny do szpiku. Pióro z pogranicza faktu i grozy. Artykuł, który nie podpowiada, co zmienić, a zniechęca, by nie przyjść. 


GW wskazała na rzeczywiste problemy, choć wyraźnie przejaskrawiła. Na Salonie miałem stoisko z ofertą mojego Wydawnictwa (Uniwersytetu Łódzkiego). I spotkania autorskie organizowałem. I promocje. Nie mogę podzielić zdania pani redaktor Adamczewskiej.

Mimo wysiłku organizatorów Salon przeszedł jednak bez większego echa w świecie literackim. 
Można powiedzieć, że puls imprezy wyczuwalny, choć nieprzekonujący. 
I tu zachodzę w głowę, kogo zapytać, w czym problem, że tego pulsu było tak mało?

Blisko siebie odbyły się dwie imprezy, z dużym potencjałem, zazębiające się, niebędące dla siebie konkurencją. Salon Ciekawej Książki stracił dużą dawkę przekonującego Pulsu, Festiwal zaś, wspaniałe preludium. A tak naprawdę - straciła Łódź. 






Salon Ciekawej Książki stracił puls











Łukasz Orzechowski 




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...